wtorek, 4 lipca 2017

Od Arkadii do Zary...

No dobra. Ta dziwna, wrogo do wszystkich nastawiona klacz wreszcie coś powiedziała. A wiec nazywa się Zara...
-Musimy się zaopatrzyć w jakieś jedzenie.- powiedziałam i zaczęłam wyciągać z zamrażalnika mrożone mięso.
-Co ty robisz? - odezwała się Zara.
-Nie lubisz? - zdziwiłam się. -Ach no tak!Ok. Ale trawę będziemy mieć po drodze.- dodałam.
Spląt spojrzał łapczywie na moja zamrażarkę. Kiki zresztą też.
-Może podniesiemy? - zaproponowali jednocześnie.
-Nie, sama dam radę. - uśmiechnęłam się złośliwie. - Dobra możemy wziąść jeszcze to i to..- mruczałam pod nosem.
Gdy byliśmy gotowi ruszyliśmy. Przez pierwsze kilka minut panowała cisza. Postanowiłam ja przerwać. "Spytam się ją o jej przeszłość" pomyślałam. "Może nie zbyt się ucieszy ale trzeba to przerwać."
-A tak w ogóle to jak się tu znaleźliście? I czemu tak się przestraszyłaś? Na prawdę nic ci nie chciałam zrobić. Nie panuje nad mocą. Dlatego zmierzam do Stada. Muszę się nauczyć. A wy macie jakieś konkretne powody?
"Na razie tyle." uznałam. "Ja ją później zdążę zagadać na śmierć" - uśmiechnęłam się w duchu.

<Zara? Co odpowiedziałaś?>

Od Salwadora do Stelli...

Okazało się że nędzne krzaki i drzewa (nie licząc spalonej na wiór trawy) zaprowadziła nas na jakże urokliwą wcale a wcale nie upalną pustynię. Miałem ochotę wydrzeć się: "NIEEEE", ale porzuciłem ten plan. Moja sierść sprawiała, że czułem się jak kurczak z grilla. Nie wspomniałem jeszcze,że to była zimowa sierść. Była gruba i puchata, ponieważ pochodzę z zimniejszych rejonów tego świata. "No dobra koniec już tyvh jęków" - upomniałem się w myślach.
-Ktoś się orientuje ile jeszcze będziemy musieli iść przez ten grill? - spytałem.
- Nikt nie wie. - odparła Stella. Miała na grzbiecie Hope'a, który sobie smacznie drzemał, chociaż był owinięty lepką trawą. Ale takaąąaaaą soczystą... Oblizałem się. Byłem taki głodny. Potknąłem się. Nagle zobaczyłem bajorko. Pełne wody! Otaczała je bujna roślinność.
- Chodźcie! Tam jest woda! - powiedziałem najszybciej jak mogłem i nie wiele myśląc ruszyłem przed siebie cwałem. MUSIAŁEM COŚ ZJEŚĆ.
**Oczami Daimond**
-Chodźcie! Tam jest woda! - usłyszałam wrzask Salvadora. Nagle poczułam że slephir z cwału przechodzi w swój unikalny inochód* i zaczny pokonywać odległość wielkimi skoko-biegami poprzeplatanymi z islandzkim toltem. To nie było miłe uczucie. Zsunełam się mu na zad, następnie na ogon i wtedy spadłam. Głowa mi ciążyła, w ostatniej chwili dostrzegłam, że mój przyjaciel wpadł w wielkie gigantyczne ruchome piaski. I.. I zapadła ciemność...
Moje myśli się kołotały,  przywróciłam się na chwile do porządku. Wycharczałam do Kastoro i Hope'a siedzących najbliżej mnie:
-Ruchome pia..s.ki... - i zapadła ciemność. Zemdlałam.

*inochód - ten kto ma choć odrobinę pojęcia o koniach będzie wiedział. Ja wiem co to jest ale nie umiem wyjaśnić.

<Stella? I co było dalej>

Od Koryna do Zary

Przeszedłem do galopu, rozłożyłem skrzydła, machnąłem nimi parę razy, po czym spokojnie wzbiłem się w powietrze, lekko przymykając oczy pod wpływem wiejącego w nie silnego wiatru. Wznosiłem się coraz wyżej i wyżej, tak aby jak najbardziej oddalić się od ziemi, od ognistego stepu, by spojrzeć na niego z góry, poczuć się wolnym jak ptak i niezależnym od nikogo. Nieco za mną, po lewej stronie moich nóg leciała Terenis raz po raz wznosząc się aby być na równi z moją głową. Rzucała na mnie spojrzenia swoim bursztynowym okiem, bacznie obserwując moje ruchy, po czym przenosiła wzrok na widniejący przed nami świat. Lecieliśmy w milczeniu, wsłuchując się w ogłuszający szum powietrza. Przestałem machać skrzydłami i przez chwilę szybowałem obniżając trochę lot. Sokolica była teraz nade mną, również nie poruszając skrzydłami, a wiatr unosił ją na swoich podmuchach. Nie obniżyła jednak lotu, ponieważ była o wiele mniejsza i ważyła mniej ode mnie. Schyliłem głowę by zobaczyć znajdujący się daleko w dole step, na którym niczym morskie fale, kołysała się zielona trawa będąca pożywieniem zwierząt zamieszkujących te tereny. Czułem niewyobrażalne poczucie szczęścia, obezwładniającą żądzę wolności. Uśmiechnąłem się pod nosem i machnąłem mocniej skrzydłami wzlatując wyżej. Nie wiem od jak długiego czasu przebywaliśmy w powietrzu lecz ja nadal nie odczuwałem zmęczenia, zresztą Terenis także. Wtem jednak, po mojej prawej stronie na ziemi ujrzałem jakiś czarny punkt będący nie większy niż pół paznokcia i ze zdziwieniem stwierdziłem, że był to koń z jakąś małą brązową plamką przy nogach. Zdziwiłem się gdyż dziwne było, że przedstawiciel mojego gatunku znajduje się całkowicie sam na tym terenie. Rzuciłem okiem na sokolicę, była również wpatrzona w zwierzę na dole. Skręciłem w ich stronę aby znaleźć się wysoko nad głową obcego i przypatrzeć się mu. Mały, brązowy punkcik obok niego okazał się psem, który uniósł głowę i powiedział coś do towarzysza, który także spojrzał w górę. Byli we mnie wpatrzeni. Przystanęli, postanowiłem więc zagadać do nich i spytać się co tu robią.

<Zara, też nie miałam za bardzo pomysłu>

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D