czwartek, 17 maja 2018

Od Zary do Koryna...

Ciemne pasmo nocy okryło horyzont. W granatowej tafli jeziora na terenie Koryna odpijały się błyszczące gwiazdy, a srebrny talar księżyca oświetlił idące postacie. W jasnym świetle księżyca widać było szczupłą karuskę i gniadego umięśnionego ogiera. Obie postacie miały długie, czarne płaszcze. Gniady szedł pewnie na północ, karuska ruszyła pospiesznie za nim. Krzyczała coś do niego, ale on jej nie słuchał, tylko parł przed siebie. Doszli o samych granic. W świetle księżyca nieopodal ujrzeli strażników. Dwa konie skuliły się za wielką skałą. Gniady wyjął coś zza wielkiego płaszcza, na co karuska jęknęła bezgłośnie. Gniady zaczął się zwinnie skradać chowając się w zgliszczach. Karuska po chwili otępienia ruszyła za nim. Ogier doszedł cicho do strażnika i z zaskoczenia powalił go wielkim kijem zakończonym naostrzonym kamieniem. Klacz wydała zduszony okrzyk i krzyknęła coś do ogiera. Ten to zignorował i rozejrzał się wokoło, czy inni nie byli blisko, ale widział ich z oddali. Ponaglił klacz i razem popędzili cwałem główną drogą. Dotarli do Wielkiego Drzewa w Sercu Stada.
- To tutaj mnie sądzili. - powiedziała Zara, kara klacz, wskazując na drewniane podwyższenie koło drzewa.
- Jak wyglądali? - spytał zimno Koryn. - Kto chciał cię zabić?
Klacz spojrzała na niego spode łba rozmyślając, czy to dobry pomysł powiedzieć o tym ogierowi, który domaga się za nią zemsty. Koryn ponaglił ją,
- Biały ogier z rogiem i zielona skrzydlata klacz. Ogier miał szarą bliznę na oku, a zielona miała takie warkoczyki z żółtymi pasemkami w grzywie i ogonie. - Zara mogłaby przysiąc, że ujrzała w oczach ogiera błysk.
- Znam go. To chory sadysta. Ta zielona to pewnie Hyacintha, jego żona. Wiem gdzie mieszkają. Chodź! - pociągnął karuskę lekko za grzywę i pobiegł w stronę części mieszkalnej. Zara starała się nadążyć za ogierem, już raz prawie go zgubiła, a poza tym chciała wiedzieć, co jej ukochany gotów był im zrobić.
Koryn zatrzymał się przed wielkim, szarym budynkiem. Okrążyli go, szukając otwartych okien, które po chwili znaleźli. Weszli do środka jak cienie. Przemknęli do ,,sypialni``, w której leżeli razem zielona i albinos. Ogier rzeczywiście miał bliznę na oku. Koryn zrobił krok w jego stronę. W jego oczach klacz widziała samą nienawiść. Klacz złapała go za grzywę.
- Koryn, proszę! - jęknęła, ale on jej nie słuchał. Wyrwał się i podszedł o białasa. Uniósł dzidę koniec kierując w śpiącego.  Karuska zaczęła szlochać. Jej ukochany stanie się zaraz mordercą. Już miał wbić dzidę w ogiera, gdy Zara wbiegła przed niego. Ledwo wyhamował kończynę, jednak nie zranił ukochanej.
- Koryn, staniesz się mordercą! On chciał mnie posłać na śmierć, bo na to zasłużyłam. też bym tak zrobiła na jego miejscu. Ty mnie przemieniłeś; nie pozwól, żeby ta nienawiść do niego przemieniła ciebie. Daj mi to... Proszę, kochanie... - Zara spojrzała w oczy Korynowi. Spokojnie uniosła kopyto i najwolniej jak mogła wzięła od niego broń, którą cisnęła w kominek. Odwróciła się od niego, wzięła krzemień leżący na kominku i pomimo, że było prawie lato zapaliła kominek w którym spłonęła dzida. Koryn podszedł do niej. Wpatrzył się w kominek. Nie widziała już w jego oczach nienawiści, tylko skruchę. Ich kopyta się razem splotły.
- Zmywajmy się stąd. - zaproponowała karuska.

<Koryn?>

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D