środa, 2 sierpnia 2017

Od Zary do Koryna...

Od Zary do Koryna...

Cholera. Cholera. Cholera.
Wszystko się pokiełbasiło! To nie miało być tak. Nie potrzebnie weszliśmy na ten teren. Niepotrzebnie.
Zmrórzyłam oczy. Miałam świetny wzrok który wyostrzył się przez chodzenie na nocne rabunki. Kilka metrów dalej spali oni. Złoty ogier chyba spał, ale jego ptak nas obserwował. Może w każdej chwili obudzić Koryna. A wtedy możliwe, że nie będzie już taki miły, gdy się dowie, że coś wyprawiamy. Nie możemy ryzykować.
Mesmeryzacji mogłabym na nich użyć, ale... Czuję, że nie powinnam. Uratowali mnie. Mam wobec nich dług.
Ustąpiłam i usnęłam.
.
Ta noc była bezsenna. Ale czy się z tego cieszyć?
Obudziłam się nad ranem, chyba o czwartej. Obudził mnie ból. Zacisnęłam zęby aby nie krzyczeć. Koryn i Sir Spląt spali twardym snem. Terenis czyściła sobie pióra. Nie zwracała na nas szczególnej uwagi, cieszyło mnie to.
Odezwał się mój brzuch. Byłam głodna. Nie jadłam nic od wczorajszego, nędznego śniadania składającego się z martwego wołu oszpeconego z mięsa przez hieny. Byłam wtedy na takim pustkowiu gdzie nie było roślin i trudno było o jedzenie. Mięsa i tak nie było dużo. Hieny prawie nic nie zostawiły. Myśleliśmy ze Splątem, że znajdziemy tu coś do jedzenia. Delikatnie wstałam nie nadużywając rannej nogi. Jeszcze nie była w dobrym stanie. Ciągle czułam urywający ból. Terenis  podleciała do mnie.
- Jak z nogą? - spytał ptak.
Zacisnęłam mocniej zęby.
- Przeżyję.
Miałam ochotę nakrzyczeć jej w dziób, że boli jak cholera.

<Koryn? Może być?

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D