niedziela, 3 czerwca 2018

Od Koryna do Zary...

Co mnie napadło, do licha? Coś mnie opętało, jeszcze nigdy nie czułem w swym sercu takiej ciemności jaką czułem zaledwie parę godzin później. Teraz stałem nad jeziorem wpatrując się w jego przejrzystą taflę. Zawiodłem ją, zawiodłem Zarę. Gdyby mnie nie powstrzymała, stałbym się nie lepszy od tych, co wrzucili ją do tego lasu. Zdałem sobie sprawę, że utraciłem wtedy zdolność logicznego myślenia, jakby nie było to moje ciało...Nie wierzę, że mógłbym kiedykolwiek zrobić coś tak okropnego. Wyrzuty sumienia przygniotłyby moją duszę do ziemi i pociągnęły w dół, na samo dno. Zaplątałbym się w mrok i stałbym się samotnikiem, już nigdy nie spojrzałbym żadnemu z przyjaciół w oczy bojąc się ich strachu. Miałem w głowie jedną myśl: czy baliby się mnie, że ich też zabiję? Zamknąłem oczy i potrząsnąłem szaleńczo głową. Nie! To nie byłem ja. A może...Och, czy to musi być takie trudne? A może to byłem ja, opętany szaleńczą myślą morderstwa tych, co chcieli skrzywdzić Zarę? Przed godziną odprowadziłem ją do jej kwatery i kiedy upewniłem się, że zasnęła, odszedłem. Teraz skoczyłem w wodę rozpryskując wokół miliony kropelek i pognałem w jej głąb, chcąc na chwilę zapomnieć o moim ogromnym błędzie. Chciałem poczuć na sobie jej orzeźwiający chłód, który pomógłby mi pozbierać myśli. Przepłynąłem całe jezioro, nie zawracając sobie głowy biegiem po falach. Potrzebowałem odrobiny wysiłku fizycznego. Czy muszę być takim durnym baranem? Wiedziałem, że niektórych nie obchodziłoby to zupełnie, ale na mojej duszy ciążył strach. Mogłem kogoś zabić! Przed dotarciem do jeziora wróciłem aby przekonać się czy strażnik nie żyje. Całe szczęście stracił tylko przytomność. Zaniosłem go do zielarki, która opatrzyła go, po czym stwierdziła, że gdy się ocknie, nie będzie nic pamiętał.
Kiedy wybiegłem z wody ruszyłem z pełną prędkością wzdłuż niego raz po raz wystrzeliwując kopytami w powietrze i rżąc z gniewu. Idiota, okrutnik, morderca...
-Nie!- wrzasnąłem na całą plażę nie obawiając się, że ktoś mnie usłyszy. Wszyscy spali, a w pobliżu nie było nikogo, mogłem więc robić i krzyczeć co chcę. Grzywa zakryła mi oczy, ale nie chciałem patrzeć przed siebie. Co przyniesie jutro? W cwale jak najmocniej uderzałem kopytami o podłoże, wierzgając co parę chwil. Chciałem się zmęczyć, bardzo, abym mógł zasnąć i na razie o tym nie myśleć. Żeby nie mieć przed oczami prawie popełnionej ogromnej winy...Ach! Stanąłem dęba i wryłem się głęboko w piasek rozrzucając go naokoło. Przylepił się do mojego brzucha i nóg, ponieważ nie zdążyłem jeszcze wyschnąć. Sam nie wiedziałem ile trwał ten mój bieg, lecz z pewnością ponad godzinę. Teraz czułem się tak jakbym nie miał sił na nic oprócz snu. Zwaliłem się ciężko na ziemię nie dbając o to czy mnie to zaboli i odpłynąłem w niespokojny sen, tam, gdzie akurat się zatrzymałem.

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D