piątek, 7 lipca 2017

Od Zary do Koryna...

Spląt zerknął w górę. Ja też. Na jasnym niebie zobaczyliśmy pegaza. Był cały złocisty, prucz brązowej grzywy i ogona. Miał czerwono - białą szatkę nałożoną na grzbiet. Zbliżał się do nas z olbrzymią prędkością.
- Zara, myślisz, że to jego teren? - jęknął Spląt - Możemy tu chodzić?
Nie odpowiedziałam. Skupiłam swą wolę umysłu. Moje ciało zlało się z tłem skały za nami. Byłam niewidzialna. Nawet jakby ten pegaz miał dobry wzrok, nie zobaczyłby mnie. Chwyciłam spląta za kark i on też zniknął. Złocisty pegaz wylądował sześć metrów przed nami. Nad nim latał sokół - pewnie dziewczyna, albo raczej dajmona.
- Gdzie oni są? - spytał złoty pegaz.
Sokół minął nas wzrokiem.
- Tak, jakby się rozpłynęli w powietrzu! Chyba przecenialiśmy możliwości tego jednorożca. Ale był na naszym terenie. Znajdźmy ich! Może jednorożec ma moc niewidzialności, ale nadal jest materialny.
Poczułam dreszcz.
- Mesmeryzacja - szepnął Spląt tak cicho, aby tamci go nie usłyszeli.
Wdarłam się do umysłu ptaka wędrownego.
- Tam są! Czuję ich! - powiedziałam przez dziób sokolicy i kazałam jej odlecieć dalej. Złoty pegaz pognał za nią.
Gdy znikli za wzgórzem przestałam manipulować sokolicą. Zaraz się ocknie - mamy niewiele czasu. Przestałam być niewidzialna i razem ze Splątem skręciliśmy za skałę.
- Szybko! Zaraz przyjdą! - syknęłam i popędziłam przez step. Wkrótce usłyszałam inny tupot kopyt. Obróciłam swój łeb do tyłu. Złocisty pegaz i sokół deptali nam po piętach. Spląt się wkurzył.
- A nie mówiłem? - fuknął na mnie. - to ich teren!
Zacisnęłam usta i podpaliłam ich drogę. Ogień tańczył na metr wysokości. Odpuścili dalszego pościgu. Pomknęliśmy w stronę rzeki.
- I co teraz? - jęknęłam przystając - Woda jest za głęboka.
- Okrążymy rzekę - zadecydował spląt - Pójdziemy tą drużką
Spojrzałam w kierunku tamtej dróżki. Walało się tam dużo kamieni. W ogóle cała ta drużka to goła skała. Na pewno się zranimy...
Pomknęliśmy w jej stronę.

Ze punktu Koryna...

- Spokojna głowa - powiedziała Terenis - Oni chcą okrążyć rzekę. Poszli Skalnistą Drogą. Ty przejdziesz rzekę, ja polecę. Złapiemy po drugiej stronie.
Koryn ugasił ogień wodą.
- Nie traćmy czasu - odparł spokojnie - Musimy ich spytać co robią na naszym terenie!

Z punktu Zary...

Już żałowałam, że poszliśmy tą drużką. Już zdążyłam sobie otrzeć kolana przednich nóg do krwi. Spląt radził sobie znakomicie. Ale co się dziwić, on miał inną budowę ciała! Miał poduszki na łapach które amortyzowały upadki, i był elastyczny. Co innego rosły koń. Wszelkie moce tu na nic.
- Tędy - powiedział Spląt prowadząc nas przez zgliszcza skał.
Przeszliśmy już ponad połowę drogi, a ja byłam wykończona, ale nie przystawałam. Wkrótce doszliśmy do końca ścieżki.

<Koryn, podoba ci się ;3 ? Dłuuugie...>

Od Kosariusa do Salvadora...

Kiedy Stella usunęła to drańskie drzewsko leżące na mnie, które akurat musiało stać obok mnie i przygnieść moją osobę swoim dużym ciężarem, wstałem powoli na sztywnych nogach i warknąłem wściekle w myślach, ponieważ od uderzenia tą kupą drewna bolały mnie tylne nogi i zad. Rzuciłem na nie okiem. Trochę zmierzwione futro ale nic poza tym. Nie pokazałem po sobie tego i uznałem, że nie będę się tym przejmować, bo i tak niedługo powinno przejść. Kastoro była prawie cała oblepiona piaskiem. Poruszała się na ugiętych łapach szczerząc kły w stronę ruchomych piasków, obrzucając sprawcę jej wyglądu przekleństwami. Kiedy już podziękowaliśmy Stelli za ocalenie, podeszliśmy do Daimond. Salvador w paru skokach się przy niej znalazł i z niepokojem patrzył na to jak klacz wlewała coś jego daimonowi do gardła. Po chwili likaon odzyskał świadomość i dość szybko wstał, na początku trochę się zataczając. Ruszyliśmy w dalszą drogę. Stella szła pierwsza, obok niej pies dingo, a potem sleipnir z wciąż słabą Daimond na grzbiecie. Ja zaś z lwicą nadal byliśmy na końcu i na razie nie zamierzaliśmy zmienić swoją pozycję. Kastoro nadal była wściekła, a ja z miną udręczonego musiałem słuchać jej warczenia. Salvador co pewien czas odwracał się do nas aby posłać mi współczujący uśmiech, gdyż mój daimon nie wyglądał jakby chciał przestać wyładowywać swoją złość.
- A niech to miejsce szakale pożrą!- wyrzuciła z siebie, a mnie zaczęła od tego wszystkiego głowa boleć, oczywiście razem z zadem i tylnymi nogami. Wzniosłem oczy do góry i westchnąłem.
- Błagam cię, przestań.- obrzuciła mnie uważnym spojrzeniem.
- Niby czemu?
- Boli mnie od tego łeb, a w mojej czarnej sierści powoli zaczynam się smażyć.- odparłem. Lwica wzruszyła ramionami i zamilkła. Nie spodziewałem się tego, a moje zdumienie dopełniło jeszcze to, ze spytała troskliwie:
- Jeśli nie przestanie cię boleć, powiedz mi.- spojrzałem na nią zdziwiony.
- No co? Już nie można się martwić?- spytała swoim zgryźliwym głosem. Ona mnie do grobu wprowadzi, pomyślałem ciesząc się tym, że w końcu miałem trochę spokoju dla swoich myśli.

<Salvador?>

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D