sobota, 8 lipca 2017

Od Zary do Koryna…

Myślałam gorączkowo. Dlaczego się ich bałam? Może dla tego, że byliśmy okolicznymi rabusiami? Może o nas słyszeli?
Nawet w tym świecie istnieje coś takiego jak policja. Są to Asowie. Łapią złodziei i morderców i ich osądzają. My mieliśmy dużo na sumieniu.
Spląt i co teraz? – spytałam go nie używając słów, jednak on słyszał mnie w swojej głowie.
Klapa – powiedział tym samym sposobem – Trzeba wiać. Gdy się nam przyjrzą, rozpoznają nas. Jesteśmy na liście gończej! A wtedy przesiedzimy swoje. 
Odsunęłam się do tyłu. Za mną było małe urwisko, którego nie zauważyłam. Krzyknęłam i zleciałam do tyłu. Ostre jak brzytwy kamienie przecinały moją skórę. Spojrzałam w górę. Skalne półki umazane były czymś czerwonym… Odwróciłam wzrok. Moja krew.  Nie mogłam się zatrzymać, zjeżdżałam w dół. Uniosłam nogę i zaczepiłam ją o skalną półkę. Do mych uszu doszedł dziwny dźwięk. Trzask. Chyba noga. Ból jaki teraz czułam był przeokropny. Na pewno noga. Zjechałam na samo dno. Cały zjazd mógł trwać ze dwie minuty. Dla mnie była to godzina bólu. Spojrzałam w górę. Dwadzieścia metrów nade mną zauważyłam sir Spląta, ptaka i Pegaza. Ptak zanurkował w dół.
- Ojej… - szepnęła przyglądając się moim ranom. – Zapomniałam cię ostrzec przed Stokiem Śmierci…
Prychnęłam.
- Już rozumiem, dlaczego to tak nazwali.
Próbowałam wstać, ale moja kostka spowodowała, że runęłam na bok. Poczułam falę bólu. Obok mnie stanął. Musiał tam być już dłużej, ale nie zauważyłam. Poczułam łapę Spląta na grzbiecie.
Rozpoznali nas – powiedział w mojej głowie.
Klapa. Ten ogier z sokołem wiedzieli już kim jesteśmy, a mu nie może my uciec.
Spojrzałam na złocistego ogiera oglądającego moje powierzchowne rany. Obraz zaczął mi się rozmywać. Skupiłam wzrok, ale tylko pogorszyłam sprawę.
.
Byłam na wulkanie. Zwęglone kamyczki wynurzały się z otchłani lawy. Było gorąco. Sir Spląt siedział obok. Pamiętam ten dzień ze swojej przeszłości. Dwunasty czerwca.
- Te miejsce to nasz sekret – powiedział w tedy.
W tym czasie podkochiwał się we mnie. W następny miesiąc poznał jakąś rasową piękność, i już nie było nadziei na związek. Potem owa piękność go rzuciła, ale już się we mnie nie podkochiwał. A myślałam że to ten jedyny… Myliłam się. Nie mogłam go winić. Czasami w sprawach sercowych nie wiem jak postąpić. Gniewać się i nienawidzić czy wybaczać i pogłębiać uczucia, nie zważając na konsekwencje? Byłam w kategorii ,,młody dorosły``.
Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę, ale potem wspomnienie rozmazało się.

<Koryn, fajne? Starałam się zrobić najdłuższe ;) >

Od Koryna do Zary

Spojrzałem w górę. Terenis przeleciała już na drugi brzeg i wpatrywała się w coś, co zasłaniały mi skały lecz łatwo można było się domyślić co to było, mianowicie jednorożec i pies. Przetruchtałem po rzece. Dosłownie, tę umiejętność zawdzięczam mojemu żywiołowi- wodzie. Kiedy byłem już bliżej drugiego brzegu niż dalej rozłożyłem skrzydła i wzniosłem się w powietrze, ponieważ nie miałem możliwości przejścia przez wysokie kamienie. Z góry zauważyłem uciekających, kluczących po labiryncie ze skał. Dotąd nie zauważyli mnie ale kiedy tylko padł na nich mój cień, rzucili okiem w górę i skręcili biegiem w prawo, na ich nieszczęście była to droga bez wyjścia. Postanowiłem to w końcu zakończyć i dowiedzieć się czemu zwiali. Fakt, był to nasz teren ale przez wiele lat przemierzały go nieskończone ilości zwierząt, które bez problemu docierały tam gdzie chciały, a my im nie przeszkadzaliśmy. My, znaczy ja i sokolica.Kiedy koń i jego towarzysz pogalopowali do końca ślepej ,,uliczki" złożyłem skrzydła i zleciałem na dół, lądując na jedynej drodze wyjścia. Obcy rzucili się w tamtą stronę kiedy jeszcze byłem w powietrzu myśląc, że mnie prześcigną i gdy stanąłem im na drodze gwałtownie wyhamowali, niedaleko mojej osoby. Stanąłem dęba, trzymając przednie nogi przy brzuchu i machnąłem parę razy skrzydłami aby spowodować lekkie cofnięcie się nieznajomych krzycząc:
- Hola!- wycofali się pod ścianę, patrząc na mnie z niepokojem. Terenis przeleciała nad moją głową i usadowiła się na skale tuż nad koniem i psem i jęła łypać na nic jednym okiem i cicho skrzeczeć. puściłem nogi na ziemię i złożyłem skrzydła.
- Spokojnie- rzekłem uspokajającym głosem.- Czemu przez nami uciekacie?- nie spodziewali się chyba takiego rozpoczęcia rozmowy i zmieszali się nieco.
- Nie twoja sprawa- mruknął jednorożec, a po głosie poznałem, że to klacz. Domyśliłem się sam, pytałem tylko dla potwierdzenia.
- Myśleliście, że nie pozwolimy wam przejść po naszym terenie, no nie?- nie odpowiedzieli gapiąc się gdzie popadnie tylko nie na mnie. Zacząłem się niecierpliwić.
- Rany, wyluzujcie! Przecież nie chcemy wam nic zrobić. Chciałem się tylko spytać co tu robi przedstawiciel mojego gatunku. Nieczęsto zdarza się aby jakiś znalazł się na tych ziemiach.- Nadal patrzyli na mnie nieufnie ale trochę się odprężyli. Terenis przekrzywiła głowę i wbiła wzrok w karą klacz, która westchnęła.
- No dobra, powiem.- odparł jednorożec rzucając szybkie spojrzenie na wpatrującą się w nią sokolicę.

< Zara? Tobie zostawiam odpowiedź na pytanie Koryna C: >

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D