piątek, 30 czerwca 2017

Od Kosariusa do Salvadora...

Obudziły mnie niecierpliwe powarkiwania Kastoro.
- Wstawać, no już! Słońce zaraz wzejdzie!- No tak, zapomniałem, że wczorajszego wieczoru została skierowana do niej prośba o pobudkę o wschodzie na co chętnie przystała. (Kiedy wyraziła zgodę, spojrzała na mnie bezczelnie i uśmiechnęła się do mnie złośliwie. Doskonale wie, że nie cierpię być przez nią budzony. Już powoli zatapiałem się z powrotem w objęcia Morfeusza kiedy za sobą poczułem czyjąś obecność, a miękka w dotyku łapa bezlitośnie zaczęła mną miotać, potrząsać i popychać. Mruknąłem coś z niezadowoleniem i przewróciłem się na grzbiet chcąc zobaczyć oblicze mojego prześladowcy choć doskonale wiedziałem kim on jest. W słabym świetle budzącego się dnia ujrzałem karmelową lwicę przeszywającą mnie nieco szyderczym i, jeśli się ją dobrze znało, radosnym spojrzeniem.
- Ruszaj się! Musisz mi pomóc dobudzić tamtych. Nie mogę przecież postąpić z nimi jak z tobą.- wyjaśniłam głową wskazując na leżących na ziemi, pogrążonych w głębokim śnie naszych końskich przyjaciół. Obok patrząc na nas całkiem przytomnie siedziały ich daimony. Powoli wstałem, rozprostowując zesztywniałe nogi i ziewnąłem. Podszedłem do Salvadora i trąciłem go nogą. Nic. Powtórzyłem tę czynność i nadal zero reakcji. Dołączyła do mnie Daimond ale konie były wyraźnie tak zmęczone wczorajszym dniem, że spały snem kamiennym. Kiedy ja próbowałem obudzić slephira, Kastoro i Hope budzili Stellę. Kiedy nasze lekkie tyrpania i słowa nie działały, zniecierpliwiona lwica odsunęła się trochę i nam kazała zrobić to samo.
- To ich powinno obudzić- rzuciła puszczając do mnie oko, a ja w mig ją zrozumiałem. Moja przyjaciółka otworzyła pysk i ryknęła ale nie tak głośno jak zwykle, tylko trochę ciszej i krócej. Stella i Salvador poderwali się gwałtownie na nogi gotowi do walki. Ich miny były bezcenne. Roześmiałem się i powiedziałem:
- Spokojnie, to Kastoro. Skoro nie dało was dobudzić się inaczej, trzeba było zastosować ten środek.- szybko zrozumieli i przestali robić nam wyrzuty. Wkrótce potem zebraliśmy rzeczy z naszego obozu i wyruszyliśmy w drogę. Słonce już wzeszło i zapowiadało się, że w południe będzie prażyło niemiłosiernie. Pierwsza szła Stella rozmawiając z Hope`m, potem Salvador z Daimond, a ja i lwica podążaliśmy za nimi w pewnej odległości czasem odwracając się za siebie i patrząc czy nikt nas nie śledzi. Zapowiadała się długa wędrówka, ponieważ w zasięgu wzroku nie było nic oprócz trawy i paru drzew.

< Salvador? Rany, dawno nie pisałam w trzeciej osobie, tylko w pierwszej xd >

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D