sobota, 21 października 2017

Od Koryna do Zary...

Obudziło mnie lekkie drapnięcie czegoś ostrego. Nie otworzyłem oczu i udawałem, że nadal śpię. Nie byłem pewny czy to wróg czy przyjaciel, a po szarości na dworze łatwo mogłem się domyśleć, że jest bardzo wcześnie rano.. To coś znowu drapnęło mnie w grzbiet. Błyskawicznie wstałem i przygniotłem sprawcę do ziemi.
-Co ty wyprawiasz? To ja- syknęła leżąca na ziemi i przygnieciona moimi kopytami Terenis. Puściłem ją i spytałem tak cicho jak ona.
-To ja powinienem się spytać co ty robisz.
-Chodź.- szepnęła i usłyszałem łopot jej skrzydeł, dochodzących od strony wyjścia z jaskini. Wyszedłem za nią i ujrzałem niepokój w jej oczach.
-A więc, słucham. Czemu budzisz mnie tak wcześnie?
-To znowu oni. -Już chciałem spytać jacy oni, gdy do głowy przyszła mi niezbyt miła myśl. Czy są to ci zbóje? Wygoniłem ich ostatnio, jednak ledwo mi się to udało, ponieważ było ich tylko trzech, a mi pomagała sokolica.
-Gang Sekuso?- kiwnęła głową. Musieli się napatoczyć akurat teraz?
-Ilu ich?
-Siedmiu.- Jasny gwint. Nie uda mi się z tyloma. Czy szukają zemsty? -Widziałam ich, kiedy przelatywałam nad pustynią.
-W nocy?
-Poleciałam się przewietrzyć.- zamknąłem oczy i westchnąłem.
-A Zara? I Spląt?
-Nie mają o niczym pojęcia, śpią.
-Gdzie?
-W pobliżu jeziora.- zamyśliłem się na chwilę, po czym postanowiłem"
-Chodź, wygonimy ich.- spojrzała na mnie jak na wariata.
-Czyś ty zmysły postradał? My dwoje na ich siedmiu?- wzruszyłem barkami unikając jej wzroku. Oprócz chęci wygnania ich z mojego terenu i pokazania im, że nie mają czego tu szukać martwiłem się o Zarę i Spląta. W końcu jezioro nie było tak daleko pustyni...
-Wiesz, że musimy to zrobić.
-A jednorożec? I jej daimon?- spytała jakby czytając mi w myślach.
-Są pod naszą ochroną. Nie będę ich narażać.- pokręciła głową i wzniosła oczy ku niebu jednak w końcu uniosła się w powietrze.
-To chodź.- rozpostarłem skrzydła i poleciałem w ślad za sokolicą, która wskazywała mi drogę. Na horyzoncie noc ustępowała już dniu lecz u nas było jeszcze ciemno. Po dość długim czasie daleko w dole ujrzałem ich, wlokących się przez nasze ziemie.

<Zara? Korynek się martwi>

Od Miiko do Pestera…

Mimo protestu ogiera, wzięłam go na plecy i pognałam dalej uważając, aby nie spadł z mojego grzbietu.  Gdy przyszłam do stada okazało się, że lekarza nie ma, musiał powędrować na łąkę zakochanych, bo przy drodze głównej zdarzył się niemiły wypadek zderzenia rozpędzonych koni. Zaniosłam go do jednej, poznanej klaczy, Stelli, która była wojowniczką, ale i zielarzem i robiła z roślin miksturki lecznicze.
- Nic mu nie będzie. – oznajmiła po obejrzeniu nogi ogiera. – Muszę to tylko unieruchomić.
Wzięła roślinny, leczniczy papirus i owinęła nim nogę konia. Podała mu do picia dziwną mieszankę, co jej zdaniem miało załagodzić ból.
Położyłam konia na kupce siana w wolnym boksie, nalałam wody, wsypałam owies. Ogier przez cały czas gapił się w podłogę.
Następnego dnia było już dużo lepiej i koń mógł już stanąć na nogi. Gdy mu pomogłam,  wyszedł z domu Stelli bez podziękowania.  Ja sama odeszłam do swojej stajni.

<Pestero? >

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D