czwartek, 6 lipca 2017

Od Stelli do Kosariusa...

Usłyszałam Daimond. Później upadła jak pluszowa zabawka. Ja biegłam dalej ocalić Salvadora. Hope został przy Daimond. Kosarius i Kastoro biegli na równi ze mną.
- Salvador!!! - jęknęłam. Odpowiedzią było głuche chrapnięcie. To był Salvador. Widać było już tylko łeb. Kastoro utknęła w bagnach, za bardzo się zbliżyła. Na Kosariusa spadło olbrzymie stare drzewo i przygwoździło go do ziemi. Tylko ja mogę ich ocalić. Niech wreszcie zobaczą co potrafię! Zawszę to oni mnie ratowali. Pora na zamianę tych ról.
- Salvador, spokojnie. chwyć się tej gałęzi nad tobą... O, tak jest! Trzymaj się!
Skupiłam umysł. Przywołałam wiatr, tak wielki, że nie tylko wyciągnął Salvadora z bagna, ale odrzuciłam wielkie drzewo, które było więzieniem Kosariusa. Podałam kopytko lwicy. Chwyciła je łapami. Była już wciągnięta do pasa. Wietrzny wir i moja pomoc sprawiły, że moi przyjaciele znów stali na lądzie.
- Dziękuję! - powiedział do mnie Salvador. - Uratowałaś nas!
- Kiedyś to wy mnie ciągle ratowaliście - uśmiechnęłam się - Chodźcie, Daimond!
Podeszłam do Hope`a. Daimond leżała nieruchomo.
- Żyje? - spytałam, a pies dingo kiwnął głową.
- Jest osłabiona, a jej umysł jest w kiepskim stanie.
- Czekaj - przyklęknęłam przy Daimond.
Poprzedniego dnia zrobiłam sobie przybornik z liści i trawy. W przyborniku miałam zioła i rośliny. Wycisnęłam sok z malin do kubeczka, dodałam mięty i soku z mandarynki, którą znalazłam dwa dni temu. Miksturę wlałam do ust likaony.
- To ją wzmocni. - powiedziałam.

<Kosarius? Uważam, że rośliny czynią cuda, xdxdxd>

Od Zary do Arkadii...

Zacisnęłam usta.
- Nie twoja sprawa - fuknęłam i odeszłam dalej.
Z oddali zobaczyłam, jak sir Spląt podchodzi do Arkadii.
- Lepiej daj jej spokój - usłyszałam głos psa. - Ona dużo przeszła. Daj jej trochę czasu.
Klacz nie odpowiedziała. Zrobiło mi się głupio. Może i nie wiedziała o mojej przeszłości, ale chciała nam pomóc. Otrząsnęłam się z tej myśli. To jest pół koń natury - jej nie można ufać! Nikomu nie można ufać - moja jedyna zasada. Ruszyliśmy w drogę gęsiego. Ja na przedzie, potem Spląt, a ostatnia włóczyła się Arkadia. Wyglądała na zamyśloną. Jak następnym razem będzie mnie pytać o podobne sprawy użyję mesmeryzacji i strącę ją ze skały - pomyślałam i uśmiechnęłam się słodko. Wystarczy tylko odrobinkę mocy...
Zachodziło słońce. Robiło się zimno. Poczułam wiatr na moim grzbiecie. Zdecydowaliśmy się na postój. Ja i sir Spląt usiedliśmy po jednej stronie ogniska, a klacz ziemi po drugiej. Pies wtulił się w moją sierść i zdrętwiały zimnem zasnął. Zamknęłam oczy. Poczułam, jak ktoś przykrywa mnie kocem. Otworzyłam oczy. To Arkadia. Odwróciła się bez słowa i poszła na ,,swoją część``. Zrzuciłam z siebie koc na podłogę. Sir Spląt chętnie się nim owinął.
Północ. Dygotałam z zimna, ale nadal nie wzięłam kocyka. Przysunęłam się blisko ogniska aby się rozgrzać. Nie mogłam spać. Wpatrzyłam się w ciemną postać konia siedzącą do mnie placami po drugiej stronie. Arkadia też nie może spać. Chciałam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co. Nic nie powiedziałam. Poszłam spać. Czułam na sobie jej spojrzenie.

<Arkadia? Podoba si się :3 ?

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D