sobota, 12 sierpnia 2017

Od Stelli do Kosariusa…

Wpadliśmy do dołków.
Wylądowałam na  wilgotnej ziemi razem z resztą przyjaciół (Nie licząc Salvadora i Kosariusa, oni zostali na górze).
Byliśmy w ponurym i dość starym miejscu. Możliwe, że tu kiedyś była kopalnia. Spojrzałam w górę. Widziałam snop światła z góry. Jak my stąd wyjdziemy?
Musisz użyć swojego daru – powiedział głos w mojej głowie. Niby w czym na mi pomóc wiatr?
Jesteś inteligentna – usłyszałam znowu w głowie – Na pewno znajdziesz jakichś pomysł.
Na pewno – burknęłam głośno. Już nie słyszałam głosu.
- Co? – Spytał Hope patrząc na mnie.
- Nic. – fuknęłam na niego.
Rozejrzałam się wokoło. Sufit trzymał się na starych, drewnianych balach. A co, jeśli się zawali? Na nas? Starałam się być rozważna.
Zajrzałam do mojego plecaka z palmowych liści. Nożyce, mały koc, trawa, cytrusy, kilka mocnych patyków, lina.
Szybko zrobiłam z nich jako taki harpun, który rzuciłam na górę. Ostre nożyce wbiły się w korzeń. Jakoś weszłam na górę.  I zobaczyłam go. Gryfa, który próbował nas zabić. Chciał przeciąć linę, aby pozostali nie mogli wyjść, ale przywaliłam mu plecakiem. Odganiałam go, kiedy wyszedł Hope, a potem Kastoro.
- Zajmę się tym gryfem! – oznajmiła nam – Wy pomóżcie Daimond. Ma ogromny problem.
Pobiegłam do dziury. Sprawa wyglądała tak. Daimond była w połowie drogi. Kołysała się niebezpiecznie na linie w te i weftę. Opuściłam plecak. Ona złapała się paska, ale drugą łapą zrobiła dziurę w liściu, przez co zawartość plecaka powypadała w ciemność. Uniosłam ją do góry i postawiłam na ziemi. Likaona nie zdołała wydukać słowa. Ja zaś, rzuciłam dziurawy i bezużyteczny plecak w potwora. Zrezygnował i wzleciał w powietrze. Wkrótce znikł nam z oczu.
- Przepraszam. – wydukała Daimond spoglądając na szczątki mojego plecaka leżące na ziemi.
Nie odpowiedziałam. Trochę złościłam się na Daimond, że go zepsuła, ale nie aż tak, żeby się gniewać.

<Kosarius?>

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D