piątek, 12 października 2018

Od Zary do Koryna...

Zamknęłam oczy. Uśmiechnęłam się. Miałam wrażenie, że była to ta najlepsza chwila, na wyrażenie swoich uczuć do Koryna. A co, jeżeli byłam zbyt ,,szybka" i to go odstraszyło?
Postanowiłam, że dam jemu więcej czasu. I sobie. Nadal nie wiedziałam, czy jestem gotowa. Moja mama podobno zaczęła współżycie w wieku trzech lat. Tak podejrzewam. Nigdy mnie nie pouczała o damsko męskich sprawach. Była zajęta zatruwaniem mi życia.
Czułam bliskość Koryna podczas snu. Leżał tak blisko mnie... Czułam na swoim nosie jego oddech. Słyszałam jego bicie serca.
Zapadłam się w objęcia Morfeusza.
Tej nocy nie miałam żadnych snów. Czułam tylko, jakbym unosiła się na jakiejś chmurce. Gdy otworzyłam oczy, było jeszcze ciemno. Koryn nadal spał. Przez trzy godziny wpatrywałam się niego, nie mogąc nasycić się wzrokiem jego posturą. Wodziłam wzrokiem po jego umięśnionych nogach i masywnych skrzydłach. W głębi duszy czułam, że to najpiękniejszy etap w moim życiu.
Zbliżyłam się do niego, a on jeszcze na jawie, położył mi swój łeb na moim boku. Poczułam jego ciepło. Znowu zapadłam w sen.

<Koryn?>

sobota, 1 września 2018

Info!

Kochani, nadchodzi szkoła!
Ja rozumiem, że podczas roku szkolnego większość z was nie będzie miała czasu na pisanie opowiadań. Rozumiem, jednak nie chcę, żeby blog upadł. Na rok szkolny czas na napisanie opowiadań będzie dwa razy dłuższy (miesiąc). Uczcie się pilnie!

niedziela, 12 sierpnia 2018

Od Koryna do Zary...

Oderwałem się od niej pchnięty naglą myślą i odwróciłem głowę. Klacz wyglądała na nieco zawiedzioną, oraz zaniepokojoną, kiedy najwyraźniej próbowała wytłumaczyć sobie powód mojego zachowania.
-Morderstwo to nie kradzież.- mruknąłem cicho i skierowałem na nią zmęczony wzrok, po czym wstałem zamierzając odejść, lecz Zara chwyciła mnie za kopyto i lekko je przydepnęła.
-Nie idź.- Przez parę chwil mierzyliśmy się wzrokiem; ja- zrezygnowanym, ona- proszącym. Westchnąłem i uległem, zginając nogi aby położyć się na chłodnej ziemi. Położyłem głowę na piasku i wydmuchałem nozdrzami powietrze powodując jego wzniesienie się na parę sekund. Zamknąłem oczy jakbym chciał oderwać się od tego świata, odejść do spokojnej krainy Morfeusza, jednak dręczące mnie poczucie winy tylko powodowało pobudzenie aktywności. Nie chciałem patrzeć na Zarę, ponieważ wiedziałem, że dostrzegę zawód w jej oczach, a na to nie byłem gotowy. Miałem tylko nadzieję, że nie będzie się mnie bać. Przysiągłem sobie, że już nigdy nie dam się ponieść zemście.
-Hej, spójrz na mnie.- moje lewe ucho drgnęło. Delikatnie uniosłem powieki i zmusiłem mięśnie do uniesienia szyi, po czym z ogromną niechęcią skierowałem wzrok na moją towarzyszkę. Uśmiechnęła się do mnie, lekko unosząc konciki pyska i przekrzywiła delikatnie głowę.
-Wybaczyłam ci już.
-Ale ja sobie nie.- spuściłem wzrok i odwróciłem głowę wzdychając. Zapadła ciężka cisza, której nie zamierzałem przerwać, ponieważ byłem zmęczony tą rozmową. Ku mojej uldze Zara nie ciągnęła rozmowy, jedynie siedziała obok i mi się przyglądała. Minęło parę minut, dla mnie długich i ciągnących się wieki dopóki znowu nie przemówiła:
-Daj sobie szansę.- uniosłem brwi patrząc na nią spod oka, po czym wydmuchałem głośno powietrze.
-Skoro tego chcesz...-mruknąłem nisko kopiąc w spory kamyk leżący tuż obok mnie. Potoczył się powoli, aż w końcu zatrzymał przez większy stojący na jego drodze. Mój wzrok odwrócił się od niego dopiero pół minuty po tym jak przestał się ruszać.
-Chcę.- oświadczyła Zara uśmiechając się delikatnie.
-Niech więc tak będzie.- odparłem przenosząc na nią spojrzenie i unosząc delikatnie konciki pyska.

<Zara? W końcu ....>

sobota, 21 lipca 2018

Od Kennedy do Nambikei...

Wspięliśmy się na klif w momencie, kiedy zaczął padać deszcz. Weszliśmy razem do mojej jaskini. Przez kilka minut siedzieliśmy w zupełnej ciszy. Poszłam do mojej skalnej półki i zdjęłam woreczek z ziołami. Wiedziałam, że klacz mnie obserwuje. Wzięłam odpowiednie zioła oraz liście i wrzuciłam je do dwóch drewnianych misek i zalałam je ciepłą wodą.
- Co robisz? - spytała mnie Nambikeya ilustrując mnie wzrokiem.
Zioła i liście zaczęły wydzielać w wodzie brązowawy kolor oraz aromatyczny zapach. Lubię patrzeć na ten cykl.
- Herbatę. - odpowiedziałam i przez liściaste sitko przefiltrowałam napoje tak, żeby liście i małe zioła nie spowodowały zakrztuszenia. Podałam miskę Nambikeyi.
- Nigdy nie piłaś? - spytałam, chodź znałam odpowiedź. - To dobre na deszcz i nudę. Rozgrzewa.
Klacz spojrzała w brązowawy płyn i upiła łyk.
- Bardzo dobre. Dziękuję.
Przez kilka minut zapanowała cisza, aż wreszcie Nambikeya postanowiła ją zakończyć.
- No więc... Długo tu mieszkasz? - spytała.
- Koło trzech lat. - powiedziałam zgodnie z prawdą. - Wcześniej bywałam tu i tam...
Rozpaliłam ogień krzesiwem. Spoglądam na zewnątrz.
- Chciałabyś zostać na noc? Cały czas leje. Nie radzę ci teraz wychodzić. Mam tu trochę miejsca i siana.
Nambikeya odwróciła się napięcie i wpatrzyła się w deszcz. Przez przypadek kopnęła kopytem miskę z herbatą i cały płyn się rozlał. Po usłyszeniu hałasu spowodowanego miską, klacz odwróciła się i zobaczywszy rozlany napój schyliła się.
- Przepraszam. Niezdara ze mnie. - wzięła drewnianą miskę w kopyta i podała ją mi.
- Nic się nie stało. - powiedziałam, kiedy próbowała wytrzeć herbatę z podłogi. - zaraz wyschnie. Zostaw.

<Nambikeya?>

czwartek, 19 lipca 2018

Od Corr'a do Kennedy...

Byłem już z dwieście metrów dalej, gdy doszedł do mnie głos. Tak zły i pozbawiony barwy, jak jego właściciel, o czym przekonałem się moment później. Szara jak skała, ogromna małpa darła się dalej:
-Oddawaj ją! Oddaj mi swoją barwę! Chcę być piękny!
Olbrzym pochwycił pegaza za skrzydła uniemożliwiając ucieczkę. Barwna klacz kopała i wierzgała jak oszalała. Spowodowało to jedynie irytację potwora, który ogłuszył ją uderzeniem w gło wę. Straciła przytomność. Musiałem jej pomóc. Nie wiedziałem jak. Ruszyłem boczną ściężką za potworem.
                        ***
-Wywar z konika! Wywar z konika! - nucił pod nosem szary. Usłyszałem dalsze słowa tej... piosenki.
              Tak pyszny i słodki,
              Że wygląd mój wiotki,
              Lepszy się stanie,
              Głos konika szybko ustanie!
Po czym moje uszy dobiegł okropny rechot, jaki ta szara małpa z siebie wydała.
 -Heheeeheee! Kolorowych koników stado mam całe! Szkoda że straciły swą barwe! Heheheee!!!!
Ta olbrzymia szara kupa była naprawdę irytująco muzykalna. Rozejrzałem się po polanie otoczonej głazami. Przynajmniej z początku myślałem, że to głazy... Niestety, były to wyszarzałe ciała koni, jakie ten olbrzym przerobił ma wywar.
-Woda się zagotowała! - powiedział Szara Kupa. -Teraz trzeba trochę ziółek. Gdzie ja je....? Oh tak! Chyba zostały w jaskini. Poczekaj Barwny koniku! Nie martw się! Zaraz pozwiedzasz kociołek! Heeehehe!
Teraz miałem okazję. Gdy poczwara zniknęła w jaskini podbiegłem i kopnąłem kociołek ile sił w kopytach! Tak jak myślałem, w środku klaczy nie było, ale za to opóźniłem trochę ten kuchenny proces. Obejrzałem się dookoła. Klacz leżała w pobliżu kociołka, w gęstwinie drzew. Randolf był po drugiej stronie polany. Zapewne już rozciął sznury, które jak zakładałem pętały klaczy kopyta. Widziałem ją. Nie ruszała się. Ale oddychała. Posłałem kulę ognia na olbrzyma wychodząceg o z jaskini. Nie pomoże zawiele, ale ograniczy jego widoczność. Skupiłem całą moc na wytworzeniu ognistej, ruchomej bariery i wysłałem ją prosto na klacz. Uniesie ją i zawiezie w bezpieczne miejsce. Po czym skupiłem się na zrobieniu tego samego ze sobą i Randim. Ran uniósł się w powietrze, ale ja zostałem. Nie dam rady wytworzyć trzeciej. Muszę zabić olbrzyma.
                          ***
Walka mogłaby trwać w nieskończoność. Koleś miał twardą skórę. Może to przez jej kolor? Odbiłem się od ziemi i wylądowałem na jego kolanie po czym znowu się odbiłem i tym razem siedziałem mu na barkach i zamierzyłem się do skoku na głowę. Jednak coś w moim systemie nie wytrzymało i eksplodowałem jednym kopytem uderzając wprost w czubek głowy, powodując w niej krater. Gdyby to nie była sytuacją kryzysowa, zapewne parskn ąłbym śmiechem, ale nie teraz. Ogłuszyłem go. Ale nie dam rady go zabić. Spojrzałem się w słońce. Pozwoliłem by jego emergia wypełnił każdą komórke mojego ciała. I udało mi się. Bariera ruchoma uniosła mnie i wytransportowała w to samo miejsce co klacz.
                         ***
Na miejscu podniosłem się, zrobiłem trzy kroki i upadłem. Mój bok był przbity przez ostry kamień tego potwora. "Musze pomóc klaczy" - mówiły moje myśli. Ale ciało się mnie nie słuchało. Mimo woli, moje oczy zamknęły się. A moje myśli pozostały wypełnione słowami: "pomóc klaczy", "czarno", "słońce", "randolf", "morze".

<Kennedy? Fajne?>

piątek, 6 lipca 2018

Od Kennedy do Corr`a...

Wróciłam do ogiera i obudziłam go.
- Twoja kolej. - powiedziałam sennie.
Bez słowa odchodzi.
- Kim jesteś? - spytał, zatrzymując się.
Spojrzałam wprost na niego.
- Nikim. Zwykłą klaczą
mieszkającą w tych terenach.
- Ale jak się nazywasz? - spytał.
- Nie mówię tego nieznajomym. - powiedziałam to, co było prawdą.
- Okej, rozumiem. - odszedł, a ja położyłam się na ziemi i zasnęłam, pozwalając, by władzę nad moimi myślami przejęły barwy.
.
Jestem w innym świecie. Nad moją głową po błękitnym niebie płynie tęcza. Białe chmurki tańczą po niebie. Stoję na łące. Wokoło widzę piękne, barwne kwiaty. Czuję barwy. Zaczynam bawić się kolorami; zmieniam kolor trawy, kamieni, płatków kwiatów. Moje dzieło jest niesamowite.
.
Otwieram oczy. Ogier mnie obudził. Bez słowa wstaję.
- Cały czas jesteśmy na klifie. Jest on ogromny i ma dużą powierzchnię. Żeby dojść do plaży trzeba zejść specjalnym zejściem...Mógłbyś nas uwolnić?
Ogier wystrzelił kulę światła prosto w skały. Zrobił się w nich otwór. Ja znowu czułam tajemniczą energię. Ruszyliśmy do wyjścia. Przy wyjściu przez przypadek dotknęłam jednej skały, myśląc o pięknej łące ze snu. Duży kamień zmienił kolor na jasno zielony. Wzięłam kopyto.
- Wow. - westchnął z zachwytem ogier i patrzył na moje dzieło.
Nie odpowiedziałam. Ruszyli za mną, kiedy ja poszłam w odpowiednim kierunku.
- Mieszkasz tu gdzieś? - spytał ogier.
- Jeżeli cię to trochę interesuje to tak, w jaskini na półce skalnej, w wyższej partii tego klifu. Mam widok na morze i plażę.
- Dotarliśmy do specjalnego przejścia. - mówię po godzinie ciszy, wskazując na ścieżkę, która zjeżdżała w dół.
- Mam dalej z wami iść, czy poradzicie sobie?
- Poradzimy sobie. - powiedział ogier. - Dziękujemy za pomoc.
Zaczęli schodzić w dół, a ja ruszyłam w górę.

<Corr?>

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D