niedziela, 18 marca 2018

Od Koryna do Zary...

Sierść zmierzwiła mi się na grzbiecie, ale nie odwróciłem się. Nadal czułem się jakbym był obserwowany, lecz próbowałem to olać. Szedłem dalej, a spaloną część lasu pozostawiłem za sobą jakiś czas temu, z czego szczerze byłem rad. Tamto miejsce jakby rozmiękczyło moje kości, kładło mgłę na oczy, rzucało zwątpienie na mózg. Teraz wędrowałem znów między zielonymi drzewami wypatrując oczy w poszukiwaniu Zary. Uaktywniłem wszystkie moje zmysły jednak one również mnie zawiodły. W myślach przeklinałem durnych strażników i już uśmiechałem się na myśl jak to razem z klaczą i naszymi dajmonami zabierzemy się za ich wszędzie wtrącające się tyłki. Póki co, niestety po niej ani śladu, a ja zaczynałem się coraz bardziej denerwować o nią. Czy coś jej się stało? Moja bezsilność budziła we mnie gniew. Zwykle z takich sytuacji jakoś wychodziłem obronnych kopytem, ale nie mogłem przewidzieć jak to wszystko się skończy. Czy zabłądziła i nigdy jej nie znajdę? Może złamała nogę i leży gdzieś, gdzie nawet licho nie wie gdzie, a czai się na nią jakieś krwiożercze zwierzę? Czy nie oszalała wśród niekończącego się labiryntu drzew? Do diaska, zamknij się! Poradzi sobie, jest silna. Cóż, miałem taką nadzieję. Przymknąłem oczy i wziąłem parę głębokich wdechów, a po chwili uspokoiłem się. To miejsce źle na mnie wpływało. Tylko tyle jeszcze potrzeba abym tu oszalał. Wiedziałem, że muszę zachować zimną krew, na nic nie przydadzą się zmartwienia. Wziąłem się w garść i zwiększyłem szybkość kroków. Pomyślałem o zawołaniu, gdyż stwierdziłem, że jestem już dość daleko w lesie i nikt mnie nie usłyszy, ale rzuciłem ten pomysł. Nie wiadomo czy nie przyciągnie tu jakichś niebezpiecznych zwierząt. Rozłożyłem więc skrzydła i uniosłem się w powietrze, nad drzewa, mając nadzieję, że szybko odnajdę Zarę.

<Zara? BEZNADZIEJNE, wiem, ale sama nie mam pomysłu :/>

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D