sobota, 10 marca 2018

Od Zary do Koryna...

Nie wiem ile czasu już minęło. Wiedziałam tylko jedno; jak się zaraz nie napiję, umrę.
- Pić - mamroczę do siebie.
Idę jak w śnie. Nogi mam jak z waty. Mam ochotę się rozpłakać, ale nie mam z czego robić łez. Do tego w lesie panowała inna temperatura niż w stadzie. Inna pora roku. Więc tu mam lato. Takie sztuczne. Po kilku godzinach znajduję błoto. Oh, błoto... Błoto zwiastuje wodę. Wreszcie słyszę szum strumyka. Zanurzam swój łeb. Piję, piję, piję i piję. Gdy czuję, że uzupełniłam cały zapas, ostrożnie ocieram pyszczek. Z mojej kurtki robię osłonę na łeb przed słońcem. Buty wywalam. Dziadostwo, często się rozwala.
Spędziłam tu bite trzy dni. Spałam na drzewach, jadłam rośliny. No i jakoś jeszcze mnie nikt nie zabił. To kto tu zabija?
Plotę sobie warkocza. Włosy mnie ogrzewają. Teraz jest lepiej. Kurtkę wywalam, bo mnie wkurza. Idę dalej. Nagle potykam się o coś i upadam na ziemię. Spoglądam w tył. Jest to nóż wbity w ziemię. Ostrożnie wkładam go za pas. Przyda się jakaś broń. Zbliża się noc, więc wchodzę na siedmiometrowe drzewo. Idę spać. Śni mi się Koryn, gdy tylko zamykam oczy. Czy tęskni? A może zapomniał i żyje tak jak dawniej?

<Koryn? Wiem, nie popisałam się zbytnio. Możemy się spotkać dopiero u mnie, plis? >

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D