wtorek, 14 listopada 2017

Od Amber do Pestera...

Oddalający się koń uniósł dumnie głowę, nie oglądając się ani razu. Jego ciemnoszara maść mieszała się z zachmurzonym niebem, a długi, czarny ogon falował na wietrze. Chciałam przekręcić głowę i porozmawiać z Viridi, ale przyjaciółka ubiegła mnie i usiadła naprzeciwko moich oczu. Oparłam szyję na ziemi i odezwałam się:
- Naprawdę jest ze mną aż tak źle? – spytałam, dziwiąc się opiekuńczemu zachowaniu nieznajomego. Sóweczka zmieszana odwróciła wzrok.
- Cieszę się, że ci pomaga. – odparła, swoim zwyczajem nie odpowiadając wprost na moje pytanie. Obie wyczułyśmy, jak bardzo niestosownie to zabrzmiało, ale nie znałyśmy nawet imienia obcego ogiera. Byłam ciekawa, kim on jest, od jak dawna żyje na tej pustyni, ale jednocześnie wyczuwałam jego dystans. Nie był chłodny, raczej po prostu spokojny. Jego spokój udzielił się i mi; nikomu innemu bym nie uległa, ale jego pomocy nie dało się odmówić. Moje myśli przerwał lekki, ledwo odczuwalny powiew powietrza zza moich pleców. Spojrzałam w tamtą stronę i ujrzałam sowę śnieżną, przyglądającą się mi z uprzejmym zainteresowaniem. Viridi fuknęła i wzbiła się w powietrze, mimo to została zignorowana.
- Nazywa się Pestero, jeśli chcesz wiedzieć. – powiedziała, odwracając się w stronę nadchodzącego właśnie konia. Najwyraźniej musiała słyszeć naszą rozmowę i domyśleć się moich myśli; na szczęście po wielu tygodniach wędrówki z moją daimonką byłam już przyzwyczajona do sów - ich tajemniczości i łączącego je zamiłowania do podsłuchiwania innych.
- Auris, widzę, że raczyłaś mnie przedstawić. – ogier uśmiechnął się lekko i zwrócił się do mnie. Odwzajemniłam uśmiech, przyglądając mu się uważnie. Nie był radosny, przekazywał raczej po prostu swoją dostojność, zarazem nie wywyższając się. – A tobie jak na imię, nieznajoma?
- Nazywam się Amber, a moja towarzyszka to Viridi. Miło mi ciebie poznać… I naprawdę dziękuję, że pomagasz mi z moją raną. – dodałam odrobinę za szybko z powodu nagłego przypomnienia sobie o wdzięczności. Poczułam się niezręcznie i zamilkłam, Pestero również skupił na przemywaniu mi rany wodą. Po piętnastu minutach, gdy moja rana została posmarowana maścią i opatrzona, usłyszeliśmy tętent kopyt od strony lasu, miejsca, z którego przybyłam ja. W naszą stronę cwałowała zielono-biała klacz, zapewne koń natury lub ziemi.
- Z tego co słyszałem od jednej z klaczy, to jest Arkadia. Mieszka w Zielonym Lesie, rzadko też go opuszcza… - dodał ogier, zanim przybyła zatrzymała się kilka metrów od nas.
- Nieznany mi koń spoza stada Clarisse przechodził niedaleko, trochę poza granicą naszych terenów. Jest poraniony i w bardzo złym stanie. – wyrzuciła z siebie jednym tchem. – Chciał mnie zaatakować, na szczęście mam moją moc. Wygoniłam go daleko stąd… i raczej prędko nie wróci w te tereny. Ale był bardzo podobny do ciebie – skinęła głową w moją stronę – i wyraźnie nie miał dobrych zamiarów.
Z oczu klaczy wiedziałam, że boi się o wiele bardziej niż to okazuje.
Mój ojciec. Tylko on mógł zrobić coś takiego. Poczułam jak ogarnia mnie panika, tracę zdolność rozumowania. Chciałam biec, uciekać… Może i nawet bym to zrobiła, ale z trudem wydobyłam z siebie resztki spokoju.
- To jest… To ktoś bardzo niebezpieczny. Powinnam jak najszybciej dostać się do serca stada. – zwróciłam się do Pestera. Ogier nie zadawał wielu pytań, skinął głową ze zrozumieniem. Poszliśmy tylko do jego schronienia po niewielki zapas wody na podróż, a Arkadia oddaliła się do lasu.

<Pestero? Wiem że nie wniosłam wiele do historii, następnym razem postaram się bardziej ;)>

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D