sobota, 11 listopada 2017

Od Pestera do Amber...

Zamknąłem oczy i uniosłem głowę, ciesząc się uczuciem wolności. Po tylu latach mogłem w końcu robić to co chciałem, sam kierując swoim życiem. Nikt nie sprawował nade mną władzy, nie musiałem narażać zdrowia buntując się przeciw złu, urwałem się z koszmaru minionych lat. Silny wiatr targał mą grzywą i ogonem mierzwiąc również sierść, a ja odetchnąłem głęboko starając się odepchnąć od siebie wizje z przeszłości, które od dawna próbowałem wrzucić w otchłań zapomnienia. Nagle do mojego nosa doleciał obcy zapach, najwyraźniej jakiegoś konia i innego zwierzęcia, więc powoli otworzyłem oczy wpatrując się w dal, udając, że nie zwracam uwagi na pobliski las, w którym musiał znajdować się obcy. Stałem w ciszy, od czasu do czasu przerywanej szumem drzew i świstem wiatru aż w końcu doczekałem się. Usłyszałem odgłos kopyt miarowo uderzających o ziemię. Kątem oka dojrzałem wyłaniającego się z lasu potężnego skarogniadego konia, posiadającego białe znamiona na nogach, nad którym, nieco w tyle leciał mały ptak, który wkrótce okazał się pójdźką. Dopiero teraz odwróciłem głowę w ich stronę spokojnie czekając na moment spotkania. Po krótkiej chwili koń znalazł się w odległości paru metrów ode mnie i stanął wzbijając w powietrze złocisty piasek. Na jego grzbiecie usiadła mała sówka, która jak się domyślałem, była towarzyszem nieznajomego. Chwilę panowało milczenie, podczas którego mierzyliśmy się wzrokiem aż w końcu zrobiłem krok w tył, wdzięcznie skinąłem głową w geście powitania i odezwałem się:
-Witaj, nieznajomy.- koń uniósł w lekkim zdziwieniu jedną brew. Najwyraźniej nie spodziewał się takiego powitania. Osobiście nadal nie mogę przekonać się do zwykłego "cześć" bądź "hej", gdyż uważam, że nie oddaje się wtedy należytego szacunku drugiej osobie. Tak wychowała mnie matka, taki więc jestem.
-Dzień dobry.- po głosie poznałem, że to klacz. W takim wypadku mojego przywitanie było jak najbardziej na miejscu, gdyż płeć piękna - jak sądzą niektórzy, powinna być szczególnie dobrze traktowana. Sam niestety przekonałem się, że niektóre z jej przedstawicielek mają swoją ciemną stronę. Krótko mówiąc, od kiedy miałem cztery lata, przy spotkaniach z kobietami zawsze byłem opanowany i próbowałem nie dać się zwieść ich urokom, przez które kiedyś spotykały mnie nieszczęścia. Oczywiście nie mówię, że nimi pogardzam, nienawidzę czy też staram się unikać. Po prostu nie szaleję za nimi i nie staram się o ich względy. Już od dawna myślałem, że na zawsze zostanę starym kawalerem i póki co nie wygląda na to, by miało się to zmienić.
-Co sprowadza cię na tereny stada Clarisse?- spytałem ucinając tok myśli i uważnie przyglądając się klaczy.
-Chciałabym odnaleźć w nim swoje miejsce.- odparła. Pokiwałem parę razy głową i uśmiechnąłem się lekko, ledwie unosząc kąciki pyska, a i tak pewnie był to uśmiech smutny. Już dawno zapomniałem jak to jest uśmiechać się z radością.
-W takim razie muszę zaprowadzić cię do serca stada.
-To daleko stąd?
-Tak, parę godzin drogi na nogach.- westchnęła zmieniając pozycję ciała, a ja dopiero teraz dojrzałem ranę na jej boku. Zmarszczyłem brwi i dokładnie się jej przyjrzałem.
-To nic.- rzekła podążając za moim spojrzeniem.
-Połóż się.- powiedziałem tonem nie znoszącym sprzeciwu, a ona chcąc nie chcąc uległa i położyła się na piasku.
-Nic mi nie jest, poradzę sobie.- nie zwracałem uwagi na jej słowa, rzuciłem tylko:
-Daj spokój, opatrzę ci to.- zamilkła obserwując moje ruchy. Dotąd siedząca na jej grzbiecie pójdźka, znalazła się tuż obok jej pyska, a ja odwróciłem się i poszedłem po maść i bandaże do swojej kwatery. Postanowiłem, że potem zabiorę ją do medyka, póki co jednak musiały wystarczyć moje proste umiejętności. Po chwili wróciłem do leżącej klaczy wraz z paczuszką sprawdzonej maści, butelką wody ze źródła oraz bandażami i zacząłem przemywać ranę nowo poznanej klaczy.

<Amber? Odpis gotowy ;)>

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D