piątek, 23 czerwca 2017

Od Kosariusa do Salvadora...

Czarne skrzydła pegaza miarowo uderzały w powietrze, kiedy leciał nad koronami wysokich, spokojnie kołyszących się drzew, które mógłby dotknąć kopytem. Na ziemi, tuż za jego zwiększającym się i zmniejszającym, zależnie jak wysoko leciał, cieniem biegł Salvador. Na grzbiecie sleipnira siedziała, kurczowo zaciskając pazury na jego grzywie, samica likaona. Parę metrów za nimi podążała przypominająca złoty błysk lwica poruszając się długimi skokami. Miny wszystkich były ponure, a oczy rzucały spojrzenia to tu, to tam jakby czegoś szukały.
- Widzisz ich?- krzyknął z dołu Salvador wędrując wzrokiem na Kosariusa, lecz chwilę potem prawie wpadł na drzewo. Udało mu się je ominąć gwałtownym skokiem w bok, przez co Daimond prawie spadła z jego grzbietu.
- Nie- zaprzeczył pegaz spoglądając na rozciągające się przed nim połacie lasu. Skręcił w stronę wzburzonej rzeki, pełnej wirów, której fale wściekle biły się nawzajem z czego można było się domyślić, że kończy się ona wodospadem. Jego kumple pobiegli za nim. Rumak leciał teraz nad spienioną wodą, pryskającą na jego nogi, a sleipnir i daimony podążali brzegiem rzeki. Nagle rzeka urwała się i z ogłuszającym rykiem spadała w dół aby z całą siłą uderzyć o ziemię i zmienić się w ledwie poruszającą się wodę. Czarny pegaz leciał jednak dalej, nad pustką. Napawało go to uczuciem wolności, niezależności i pełnego szczęścia. Coś jednak przyćmiło jego radość, mianowicie Stella i Hope. Zanurkował w dół lecąc równolegle ze spadającą wodą składając skrzydła. Rozłożył je dopiero wtedy, kiedy od ziemi dzieliło go paręnaście metrów i poszybował dalej tuż nad wodą. Rozejrzał się na wszystkie strony i jego wzrok padł na to czego szukał. Na piasku należącym do niewielkiej plaży leżał dingo. Miał otwarte oczy, a pysk wykrzywiał się w radosnym uśmiechu. Kosarius machnął skrzydłem dając znak swoim przyjaciołom, którzy czekali jeszcze na szczycie obok wodospadu, że znalazł zagubionych i podszedł do Hope`a.
- Hej, Kosarius- wychrypiał pies- gdzie pozostali?
- Tam- mruknął zapytany wskazując łbem wodospad.- A gdzie Stella?
- Nie wiem- odpowiedział dingo.- Powinna zaraz przyjść.-Ogier machnął głową i ułożył się na piasku zwijając skrzydła. Czekał. Wkrótce z lasu wybiegł Salvador z Daimond, a nieco za nim Kastoro. Hope powoli podniósł się na nogi i cicho syknął. Lwica podeszła do niego.
- Pokaż- zażądała. Pies niechętnie pokazał posiniaczony brzuch, a ona spokojnie taksowała go wzrokiem. W końcu odwróciła się do likaony.
- Możesz coś na to poradzić?- likaon zeskoczył ze sleipnira i podszedł.
- Chyba tak- mruknął. W tej chwili zza drzew wyszła Stella. Ucieszyła się na ich widok i szybko do nich podeszła.
- I co z tym ptaszyskiem?- spytała zaciekawiona.

<Salvador?>

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D