niedziela, 1 lipca 2018

Od Kennedy do Corra...

Bum! Czuję na swojej maści gorąc i rżę ze zdenerwowania. Ale mnie nie pali. Po chwili czuję przypływ energii, a moje kolorowe symbole na ciele jaśnieją. Światło mnie oślepia. Czuję, że się przewracam. Odzyskuję wzrok dopiero po chwili. Widzę, że leżę na ziemi i to nie sama. Obok mnie leży inny koń. Niewiele większy ode mnie. Jego maść miała barwę krwistej czerwieni połyskującej w słońcu. Wpatrywałam się w niego i wpatrywałam, próbując sobie przypomnieć, co się stało. Nagle nieznajomy drgnął, podniósł łeb i spojrzał na mnie. Rozszerzył oczy ze zdumienia. Mój Boże, aż tak źle wyglądam? Spojrzałam jeszcze raz na siebie. Połyskiwałam wszystkimi kolorami tęczy.
- Przepraszam za stratowanie. - jęknął nieznajomy. - Nic ci się nie stało? 
- Nie. Wręcz przeciwnie. Myślę, że chyba powinnam ci podziękować. Czuję w sobie buzujące kolory.
Nie odrywał ze mnie wzroku.
- Jesteś koniem tęczy? - spytał się, wstając.
Pomogłam mu.
- Barwy. - poprawiłam. - Operuję nie tylko kolorami, ale też uczuciami.
- Fajnie. - mruknął.
- Nie wierzysz? - podeszłam i dotknęłam go złotym kopytem. Czułam w nim negatywną energię, czerwień, która symbolizowała ból. Tą energię ubarwiłam na jaśniejsze kolory. Chyba trochę mu ulżyłam. Wzięłam kopyto.
- Jesteś ranny? - spytałam, przypominając sobie czerwień.
- Jesteś niesamowita. - wydukał. - Czułem się słaby, nerwowy i...
- Cierpiałeś? - weszłam mu w słowo. - Widziałam groźną czerwień.
Spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem.
- Muszę już iść... Daimon na mnie czeka... - szepnął i odbiegł.
Wróciłam do swojego domu na klifie, po drodze wodząc wzrokiem po Pesterze, który wybrał się na plażowy spacer. Wolałabym mieć inny żywioł. Dla siebie. Dla niego.

<Corr?>

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D