niedziela, 22 października 2017

Od Zary do Koryna...

Obudziłam się, gdy nad moją głową przelatywała daimona Koryna. Zrozumiałam, że coś jest nie tak. Zbudziłam Splata, i razem pognaliśmy w poszukiwaniu przyjaciół. Gdy byliśmy już na pół pustyni usłyszeliśmy wrzaski, okrzyki bólu. Czułam zapach krwi w powietrzu. Zajrzałam, aby zobaczyć co się tam dzieje. Koryn walczył samotnie z sześcioma przeciwnikami, jednego ogłuszył, a Teneris latała nad nimi i drapała boleśnie wrogów. Musiałam mu pomóc... Wyskoczyłam i rzuciłam się na obcego konia, uderzyłam kopytem w pysk, przerzuciłam przez głowę. Czułam w sobie taki gniew... Buchnęłam ogniem. Sir Spląt zawył i odskoczył. Czworo pozostałych nas otoczyło, nie było jak uciec. Wykrzyknęłam okrzyk bojowy i wskoczyłam pierwszemu ogierowi na plecy. Zawalił się pod moim ciężarem. Koryn odpychał przeciwników i bił ich boleśnie. Miał paskudną szramę na karku, i był cały czerwony od krwi wrogów. Ja pewnie podobnie. Spląt dzielnie gryzł konia w nogę, a Teneris dziobała go, po chwili już leżał. Został tylko jeden, który po chwili uciekł pozostawiając ogłuszonych towarzyszy. Koryn oddychał płytko. Podeszłam o niego.
- Gdyby nie ty i Spląt... Zabiliby nas. - oparł się o skałę. Nogi mu drżały. Usiadłam na ziemi, on też za moim przykładem. - A w ogóle obiecałem... Wasze bezpieczeństwo...
Prychnęłam.
- Korynie, my nie jesteśmy małymi dziećmi, umiemy walczyć! A teraz daj, zerknę ci na tę paskudną szramę na twoim karku...
Nie buntował się. Opatrzyłam go. Ten wieczór spędziliśmy razem.

<Koryn? Może w twoim op jakiś pocałunek?>

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D