poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Od Miiko do Shaytana...

- Dasz mi eliksir niemocy? - pytam się Stelli, Zielarki w Stadzie.
Podaje mi fiolkę z błotnistym płynem, płyn był tak samo gęsty.
- Pamiętaj; tylko odrobinę dziennie! - przypomina. - Ten eliksir jest mocny.
- Jak moja siła. - mruczę i od razu biorę duży łyk opróżniając prawie całą fiolkę.
Stella spogląda na mnie jak na wariatkę.
- Jesteś nienormalna. - kręci łbem. - Oho, masz towarzystwo! - wskazuje na wzgórze na którym ktoś stał. Boże. To on.
- Zmywam się. - Stella wzięła swoje rzeczy, i pożegnawszy się, odjechała.
Shaytan zbiegł ze wzgórza.
- Cześć Miikuś! - wita się.
- Cześć Szarlotko. - odgrywam się. - O, masz towarzysza.
Koci dajmon szarlotki przedstawia się jako Crux.
- Ja mam przyjaciółkę. Nazywa się Shanti i jest diabłem tasmańskim.
Ruszam spokojnie w swoją stronę, Shaytan kroczy koło mnie. Powiedział, że mnie odprowadzi. Przez chwilę poczułam zawroty głowy, najpewniej wypiłam za dużo eliksiru. Potem jednak nogi mi się poplątały i upadłabym, gdyby nie ogier.
- Wszystko  gra? - pyta się z niepokojem. - Pijesz jakiejś ziółka?
- Nie, skąd. - mówię, ostrożnie stawiając nogi na ziemi, krok po kroku. - Na osłabienie mocy. Jestem cholernie silna.
Shaytan odprowadził mnie do domu.
- Cześć! - zniknął z pola widzenia, widocznie odleciał.
- Pa! - krzyczę do niego.

<Shaytan? Nie zabijesz mnie?>

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D