wtorek, 26 czerwca 2018

Od Stelli do Kosariusa...

Ten głos. Znałam go z kądś. Przypominał mi o przyjacielu, który poświęcił się dla nas... Oczy mam mokre. Czuję ciepłe łzy spływające po ciele. Zginął przez nas. Przeze mnie. Bo sam musiał się zmierzyć z potworami. Po dałam się dziabnąć. Czuję łapkę Hope`a na moim karku.
- Stella, proszę, nie płacz.
Delikatnie strząsam jego łapkę i mknę w stronę domu Arkadii. Zamykam się w łazience. Oparłam się bokiem o drzwi i zjechałam na dół, ukrywając łeb w kopytach. Łzy same płynęły. Nie mogłam nic na to poradzić. Pozostali wołali coś do mnie, ale po pięciu minutach dali sobie spokój. Zrozumieli, że muszę się wypłakać. Tylko Hope został prze drzwiami.
- Idź, proszę. - wołam do niego. - Nie potnę się, obiecuję.
Słyszałam, jak odchodzi.
Salvador. - mój przyjaciel. I likaona Daimond... Gdyby żył, wszystko byłoby w porządku. Prawie dotarliśmy do serca stada Clarisse... Mieliśmy dotrzeć tam w trójkę, z dajmonami.
Po kilku godzinach łzy przestały mi cieknąć, zabrakło mi na to wody w organiźmie. Moje oczy były suche i widać było pod nimi czarne, lekkie wory.
Włożyłam łeb pod kran.
I jeszcze ten głos... Czy to był on? W Arkadii? Jak dobrze pamiętam, Salvador nie miał siostry w Stadzie Clarisse...
Czuję płynącą wodę po łbie, spływającą mi do nozdrzy. Obmywam suche i swędzące oczy. Potem idę się zmierzyć ze spojrzeniami członków naszej sekty.

<smutne? xd>

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D