sobota, 16 września 2017

Od Kosariusa do Stelli...

Kiedy naszym przyjaciołom udało się wyjść z dołków, a nam pokonać naszych przeciwników, razem z Salvadorem podeszliśmy do nich. Gryf leżał na ziemi ewidentnie martwy, więc nie musieliśmy się nim zajmować. Stella westchnęła ciężko, szukając wzrokiem zawartości swojego plecaka, która zniknęła w mroku. Była niestety stracona, toteż klacz po chwili odwróciła się i westchnęła. Daimond stała obok z wzrokiem wbitym w ziemię, a Kastoro siedziała nieopodal uderzając miarowo ogonem w ziemię. Skinąłem jej głową z uśmiechem, a ona odpowiedziała tym samym. Martwiłem się o nią i to bardzo, lecz ten jeden gest wystarczył, ponieważ lwica doskonale wiedziała o mojej trosce. Nie potrzebowaliśmy czasem słów aby się porozumieć. Za to Salvador wyszczerzył się w uśmiechu i potarmosił likaona po głowie.
-To co robimy?- spytał Hope, zaraz po otrzepaniu się.
-Kontynuujemy wyprawę, oczywiście.- oznajmiła Kastoro wyciągając przed siebie łapę i przyglądając się przez chwilę swoim pazurom.
-A może by tak zarządzić krótki odpoczynek?- zaproponowała Stella.
-Mi by się przydał.- sapnął dingo, a Daimond, Salvador i ja kiwnęliśmy głowami na znak zgody. Mój daimon wzruszył ramionami z obojętną miną i powoli ułożył się na ziemi. Poszedłem za jej przykładem; machnąłem skrzydłami, złożyłem je i położyłem się, a reszta wkrótce do nas dołączyła. Było gorąco, więc postanowiłem się trochę powachlować skrzydłem. Pozostali z tego skorzystali, gdyż powietrze również leciało na nich. Westchnąłem i rozejrzałem się. Nic tylko trawa, trawa, trawa i parę drew na horyzoncie.


<Salvador?>
Stella

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D