sobota, 7 kwietnia 2018

Od Koryna do Zary...

Zasnąłem zmęczony daremnymi poszukiwaniami. Mięśnie skrzydeł wyraźnie dawały o sobie znać w postaci upierdliwego bólu, a wzrok nieco mącił się, będąc zasnuwany przez delikatną mgiełkę, przez co postanowiłem chwilę odpocząć. Zwinąłem skrzydła i jak kamień zleciałem w dół. Jedyne co robiłem to starałem się nie obracać w locie, a parędziesiąt metrów nad ziemią z powrotem rozpostarłem skrzydła gwałtownie hamując i po chwili stałem czując stały grunt pod kopytami. Byłem w powietrzu przez wiele godzin i nie znalazłem klaczy, jednak nadal nie miałem zamiaru zrezygnować z poszukiwań. Musi być gdzieś wśród niekończącego się labiryntu drzew. Ułożyłem się na trawie położyłem głowę na przednich nogach. Po paru minutach zasnąłem.

***

Do mojego nosa dotarł mocny smród dymu. Gwałtownie otworzyłem oczy i poderwałem się na nogi rzucając wokół rozbieganym spojrzeniem. Pierwsze co ujrzałem, to szalejące wokół mnie płomienie i czarny dym. Czułem się jakbym był w piekle, gorąco paliło moje ciało, a dym gryzł w oczy zmuszając do ich przymknięcia. Dlaczego nie obudziłem się wcześniej? Mój sen jest tak lekki, że świadomość powróciłaby gdybym tylko poczuł choćby ledwie wyczuwalny zapach, a co dopiero ogień! Sapnąłem cicho, miałem wrażenie jakbym już zaczął się palić, lecz rzucając okiem w dół na moje ciało, nie widziałem żadnych płomieni. Spojrzałem desperacko w górę szukając drogi ucieczki, ale drogę powietrzną blokował ogień i ogromny żar. Drzewa wokół mnie już zajęły się płomieniem, który coraz bardziej zbliżał się do mnie. Wspiąłem się na tylne nogi i zarzuciłem głową rozpaczliwie szukając miejsca wolnego od ognia. Mój wzrok przykuła mała luka między sporym krzewem a stojącym parę metrów dalej drzewem. Jedynym wyjściem z tej sytuacji był skok nad potężnym pniem złamanego klonu, lekko lizanego przez płomienie. Przelecieć przez niego nie mogłem- skrzydła zahaczyłyby o ogień i zaczęłyby się palić. Z drugiej strony, coraz bardziej zwiększające się płomienie na pniu mogłyby spalić mi brzuch. I tak źle i tak nie dobrze. Dużo czasu na podjęcie decyzji nie miałem, a mówiąc za dużo, zaledwie parę sekund, inaczej mógłbym się nie wydostać i zginąć. W mgnieniu oka rzuciłem się do powalonego pnia, odbiłem mocno od ziemi i skoczyłem. Ogień liznął mój brzuch, przez co syknąłem, a skrzydła chociaż najmocniej jak się dało ściśnięte na grzbiecie, zwęgliły się w skutek kontaktu z ogniem po obu stronach. Już ni mówię o reszcie ciała. Niemniej udało się- w ogromnym bólu, lecz żywy pognałem przed siebie uciekając przed czerwonymi wiązkami. Nic nie opisałoby moich uczuć przy biegu między ogniem po obu stronach, wśród płonącego lasu, dusząc się dymem i żarem. Ale nie martwiłem się tylko o siebie, moje myśli zalał niepokój o Zarę. Czy nic jej nie jest? Błagałem w myślach aby znajdowała się daleko od ognia, najlepiej po drugiej stronie lasu. Drżałem na samą myśl, że mogłaby być w takiej sytuacji jak moja, tylko, że bez możliwości ucieczki. Przez myśli pędzące w mojej głowie i najgorsze scenariusze, a także czarny dym i ogólnie słabą widoczność mimo jasności płomieni, nie zauważyłem dziury w ziemi i poleciałem do przodu mocno waląc o ziemię i czując jak malutkie igiełki i drzazgi wbijają się we mnie. Potoczyłem się po ziemi, a w miedzy czasie rozciąłem sobie bok o ogromny kamień na mojej drodze. Przekląłem w myślach i starałem jak najszybciej otrząsnąć. Wiedziałem, że jeśli będę tu długo leżeć, pożar wkrótce mnie dogoni, więc zebrałem się w sobie i powoli wstałem. Cud, że noga, którą zahaczyłem była w stanie utrzymać ciężar mojego ciała. Zacząłem biec ponownie mimo bólu i ogromnego zmęczenia. W końcu zacząłem zostawiać ogień za sobą, a kiedy wybiegłem na małą plażą i ujrzałem przed sobą rzekę, ucieszyłem się. Gałęzie po drugiej stronie były za daleko aby płomienie mogłyby ich dosięgnąć, a ogień przez rzekę nie przejdzie, więc gdybym dostał się na drugą stronę byłbym bezpieczny. Wbiegłem na wodę i gnałem po niej jak najszybciej. Kiedy już poczułem pod kopytami ziemię odetchnąłem z ulgą, pobiegłem jeszcze paręset metrów między drzewa i zatrzymałem się ciężko robiąc bokami. Nie stałem tak długo, po chwili nogi się pode mną ugięły i runąłem na ziemię tracąc przytomność.

<Zara?>

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D