piątek, 4 maja 2018

Od Miiko do Shytana...

Kiedy Crux zaprowadził mnie w wyznaczone miejsce, było już późno. Zatrzymuję się, a moje nogi uginają się ze zmęczenia. Kot zeskakuje z mojego grzbietu i razem chodzimy po pobojowisku i szukamy jakichkolwiek śladów walki. I faktycznie, po chwili razem z Cruxem znajdujemy ślady kopyt na ziemi.
- Trzech. - mruczę licząc ślady.
- Co? - pyta zdezorientowany Crux, który próbuje znaleźć jakiś zapach koni.
- No trzech przeciwników. - mówię ze zniecierpliwieniem.
Obchodzę cały teren szukając czegoś podejrzanego i mam co chciałam. Kilka metrów dalej, widać było olbrzymi ciągnący się ślad na piachu. Musieli Shaytana ciągnąć.
- Amatorzy. - prycham i wołam do siebie Cruxa. Razem popędziliśmy w kierunku ciągnięcia się śladu.
.
Doszliśmy do jakiejś jaskini w skale. Było w niej mnóstwo rzeczy: broń, jedzenie, ubranie, siano, a nawet kawałki pociętej liny porozrzucane w kącie. Podchodzę do lin. Nie musiałam się długo zastanawiać. Tu go trzymali. Przez jakiś czas. W dalszej części jaskini zauważyłam spore ognisko. Dotykam węgielków.
- Aj!- rozmasowuje koronkę. Oparzyłam się. Crux spogląda na mnie z niepokojem.
- Musieli niedawno odejść. Chodź! - Wrzucam go na grzbiet i odwracam się.
Za nami stoją trzy czerwone konie. Patrzą na mnie ze złością i furią. Podchodzą do nas powoli, a ja z Cruxem szykuję się do walki. Heh - śmieję się w duszy. - Matoły! Przecież jestem koniem wojny i posiadam ogromną siłę fizyczną!
Pierwszy zamachnął się na mnie kopytem. Łapię je moim i drugim uderzam go w chrapy, wykorzystując gniewny cios. Koń przewraca się. Leci do mnie drugi. Rzucam na niego paraliż i koń stoi bez ruchu, a ja spokojnie zadaję cios po ciosie. Też upada. Słyszę jęk przegranych. Trzeci uśmiecha się do mnie złośliwie, ale nie atakuje. Słyszę jego oślizgły głos.
- Mogłaś się nie mieszać. Teraz muszę cię zabić.
Wyczekuję ataku, który nie nadchodzi. Czerwony koń unosi kopyta do góry i nuci jakiejś zaklęcia. Nagle pod jego uniesionymi przednimi kończynami wyburza ogień. Snop ognia co minutę wzrasta, nie czyniąc obcemu żadnej krzywdy. Ja się krzywię i odsuwam. Nie lubię ognia. Szczególnie takiego, co ma mi zrobić krzywdę. Nagle snop ognia unosi się i przesuwa się w moją stronę z ogromną prędkością. Klnę i uciekam wgłąb jaskini, łapiąc Cruxa. Po jakimś czasie dobiegłam do końca trasy. Widzę w ciemności zarys dygocącego Cruxa. Nagle coś mnie oślepia. Nie, o nie... Snop ognia dotarł tu za nami. Staję przed Cruxem. Może, jak to coś mnie pochłonie, zostawi go w spokoju? Czuję gorąc na czole i nosie, moja skóra na piersi styka się z ogniem. Czuję ból oparzenia, ale nie krzyczę. Crux woła coś do mnie, ale ja nie słyszę. Snop mnie pochłania. Widzę tylko bezlitosny płomień.
.
Shaytan odpoczywa. Nie mógł przestać myśleć o karym jednorożcu. Nagle usłyszał kroki wstał. W jego stronę szedł siwek, a za nim trzy inne konie, które taszczyły dwa jutowe wory. Jeden mały, drugi duży.
- Mamy dla ciebie kolejne zadanie. - odezwał się do ogiera.
Shaytan spuścił wzrok z worków. Podjął decyzję. Nie zrobią z niego zdrajcy.
- Nie.
Siwek spojrzał na niego ze złością i uderzył go w szyję. Następnie odwrócił się i kiwnął na podwładnych. Oni otworzyli mały worek. Był w nim Crux.
- Shaytan przepraszam! Musiałem, inaczej by ją skrzywdzili...
Siwek odtrącił dajmona.
- Milcz! - odwrócił się i dał znak reszcie.
Konie otworzyli drugi wór. Była w nim jakaś szarpiąca się kara klacz z białym zadem. Nie mógł jej rozpoznać, bo na przodzie i pysku miała ślady po oparzeniach. Zaraz... Shaytan poczuł suchość w gardle.
- Miiko.
Siwek uśmiechnął się. Wykorzysta ich znajomość.
- Zrobisz to, o co cię poproszę. Albo zabiję dajmona i twoją klacz.
Shaytan się skrzywił. Nie jest jego klaczą. Miiko prychnęła.
- My nie... - oberwała uderzenie w brzuch.
- Nieważne. - Ciągnął siwek. - Wiesz jaki jest warunek.
Miiko zaczęła się szarpać. Podwładni zaczęli wiązać jej nogi.
- Szarlotko nie rób tego! I tak mnie zabiją! I tak zabiją nas wszystkich. Nie rób tego, proszę, ucierpią niewinni! - Jeden z koni założył jej na łeb kaganiec, przez który nie mogła mówić.
.
Leżałam w swojej celi. Okazało się, że Stado Ognia ma nieopodal więzienie. Shaytan też tu chyba był, przez jakiś czas. Teraz jest dla nich cenny, więc go wzięli. Minęło albo kilka godzin, albo kilka dni - nie wiem, nie było okien. Byłam rozwiązana i nie miałam już kagańca, bo nie było tutaj takiej potrzeby. Przydałaby mi się moja torba! Miałam tam leki na oparzenia, ale oczywiście ją sobie wzięli. Nie umiem się postawić pokusie i zaczynam zrywać strupy. Gdy kończę, a mm na piersi jasnoróżową, niemiłosiernie bolącą skórę. Mam tylko nadzieję, że Shaytan wybrał właściwie. Słyszę kroki. Instynktownie chowam się za drzwiami, żeby zrobić im psikusa. Nagle drzwi do mojej celi otwierają się. Widzę przez szparę czerwonego konia, który przeczesuje wzrokiem pomieszczenie. To ten, co wyczarował snop ognia. Odegram się. Upewniam się szybko, że nikt jeszcze nie stoi na korytarzu razem z nim, rzucam się niego, kiedy tylko wchodzi sprawdzić co u mnie. Zaciskam kopyta na jego szyi dusząc go. Próbuje się uwolnić, ale jestem za silna. Puszczam go, kiedy tylko traci przytomność. Zastanawiam się, czemu go nie zabiłam. Jestem zbyt miękka dla wrogów. Wychodzę na korytarz i faktycznie nikogo nie ma. Moją torbę, którą zdejmuję z wieszaka w pokoju rzeczy do przejrzenia, zarzucam na ramię. Szukam wyjścia, a każdego spotkanego konia zabijam. Nareszcie ujrzałam drzwi... Już miałam wyjść, ale... Co z Cruxem i innymi złapanymi? Klnę i wracan na piętro, tam, gdzie są cele. Było tam ich aż piętnaście! Chodzę. do każdych drzwi i pytam czy ktoś tam jest. Pięć, siedem, dziesięć, dwanaście... Wszystkie puste. Głos odpowiada mi w trzynastej.
- Spokojnie... Jak się nazywasz? - pytam przez drzwi.
- Zara. Jestem zwiadowcą... - odpowiedział głos.
- Uwolnię cię. Słyszysz? - pcham drzwi, ale one ani rusz. Od klaczy dowiaduję się, że klucz jest na dole. Na dole są ogniści. Nie wszystkich ubiłam. Teraz będzie ich najwięcej, bo zaczyna się przerwa w pracy. Stoję przy drzwiach i myślę, gdy nagle coś chwyta mnie za szyję i bezlitośnie ciągnie. Czuję gorąc. Był to ten sam ognisty, którego prawie udusiłam. Słyszę znowu jego głos.
- Robisz sobie dużo problemów, skarbie. Idziemy do szefa.
.
Trzask! Siwy uderzył mnie kopytem w łeb. Nie krzyczę - przyjmuję lanie z honorem.
- Nic nie rozumiesz. - siwy udawał zmartwionego. - Nie mogę cię odesłać do celi. Sprawiasz za dużo problemów.
- To mnie wypuść pieprzony sadysto. - prycha klacz.
Kolejne uderzenie.
- Podjąłem decyzję. Zabijcie ją. - spojrzał na dwóch żołnierzy. - Tylko gdzieś na uboczu...
Silne kopyta mnie wyprowadzają. Wyroku mogłam się spodziewać, ale teraz, kiedy już go mam... Czuję się jakoś dziwnie.
Ognisty ciągnie mnie aż za budynek. Potem mnie puszcza. czekam na śmierć, która nie następuje.
- No już, wiej. - mówi do mnie. Ja stoję jak otępiała. - Mogłaś mnie zabić, ale tego nie zrobiłaś. Nie będę powtarzać. Uciekaj!

<Shaytan?>

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D