sobota, 20 stycznia 2018

Od Koryna do Zary...w końcu...

Siedziałem obok Zary. I czułem się szczęśliwy. Zachodzące słońce odbijało się w oczach klaczy, a wiatr tańczył wesoło wokół niej podrzucając w górę pasemka jej grzywy wraz ze wstążkami, które jej podarowałem. Nad nami czyste, powoli ciemniejące niebo, pod nami ziemia z rozrzuconymi gdzieniegdzie skałami, przed nami nieprzebyta szara pustynia wraz z trzymającym się ostatkiem sił na niebie słońcem. To co powiedziałem, było prawdą. Przy niej coś czułem, nie tylko odprężenie i radość. Między nami zapadło milczenie, miłe, przyjemne. Wpatrzyłem się w horyzont. Chciałbym aby ta chwila trwała wiecznie. Abym nie musiał już martwić się o terytorium, Terenis, Zarę...Nie. O nią będę się martwić zawsze, tak samo jak o sokolicę. Była dla mnie kimś ważnym i miałem wrażenie, że nasze losy kiedyś będą szły równym torem, obok siebie. Póki co jednak, siedzieliśmy razem wpatrując się w dal. Zapytaj ją o to...Że co? Potrząsnąłem głową zakrywając sobie oczy grzywą. Przez pojedyncze włosy ujrzałem jak Zara przygląda mi się w zainteresowaniem i po chwili odwraca głowę. Opuściłem wzrok na ziemię. Potrzebowałem jeszcze czasu. Nie byłem gotowy. Wyprostowałem się i wstałem. Zara spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
-Słońce już zaszło. Przejdziemy się jeszcze chwilę?- pokiwała głową z lekkim uśmiechem na co odpowiedziałem tym samym. Po niecałej minucie już spacerowaliśmy w powoli opanowywanej przez mrok ziemi, a wkrótce potem całkowicie zapadła ciemność. Opadła dzienna kurtyna ukazując gwiazdy łączące się w nieskończone łańcuchy konstelacji.
-Korynie?- spytała cicho Zara, a do mnie dotarło, że jest już parę dobrych metrów przede mną, a ja po prostu zapatrzyłem się w dające nadzieję światełka iskrzące wysoko w górze, należące do ogromnej świty powoli odzyskującego siły po niedawnym nowiu księżyca.
-Jestem.- odparłem takim samym głosem jak moja towarzyszka i podszedłem do niej wywołując bardzo ciche szuranie żwiru. Spojrzałem na nią. Jej oczy odbijało królującego na nocnym niebie Srebrnego Pana, co wyglądało niesamowicie. Wiatr rozwiał jej grzywę układając kosmyki na jej pysku. Nie zdążyła potrząsnąć głową aby je odsunąć. Ja zrobiłem to wcześniej. Lekko pochyliłem szyję i dmuchnąłem. Znów ujrzałem tę piękną, wypełnioną srebrzystym światłem głębię jej oczu i uśmiechnąłem się. Nie mogła tego zobaczyć, ciemność jej to uniemożliwiła. Uniosłem głowę i przymknąłem powieki wdychając nocne powietrze.
-Wracajmy.- zaproponowałem.- Terenis i Spląt z pewnością zawracają sobie głowę, gdzie się podzialiśmy.- potaknęła, więc zawróciliśmy i udaliśmy się w stronę jeziora.

<Zara? Nareszcie się doczekałaś C;>

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D