piątek, 22 grudnia 2017

Od Arci do Zarci...

I co teraz? Spętałam te dziwne konie korzeniami najblizszych drzew i krzaków. Były jednak bardzo słabe. "Długo tak nie wytrzymają te korzenie..." pomyslałam. Wziełam Kikiego i sir Spląta na grzbiet i ruszyliśmy. Dobieglismy do najblizszej jaskini, po czym nie winnie zasnunęłam ją mocnymi pędami i lianami. Zrzuciłam sir Spląta i Kikiego ktory wyladowal na głowie sir Spląta.
-Ej! Może byś trochę uważ... Yhmbhmg - nie dokonczyl bo zakrylam mu pysk korzonkami dzrzewa.
-Cicho wszyscy! Musimy iść tędy. - wskazalam brzydką drogę całą w pajakach i innym nie znanym mi robactwie.
°°°
- Kiki, gdzie jest Zara?
Kiki zapadł w trans, jednak szybko ją zlokalizowal i wydal z siebie kilka piskow.
- Uhh... Ciężko Ci powiedzieć?
- Ja mogę wiedzieć. - powiedział Spląt.
- No dawaj.
- No nie wiem dokładnie...- zaczął sie wykręcać.
- Ykhm... - spojrzałam na niego surowo.
- No więc... Będziemy potrzebować pomocy Koryna.
°°°
Dotarliśmy do domu Koryna. Zamieniłam z nim kilka słów po czym skrzydlaty ogier wzbil sie w powietrze by zlokalizowac Zare. Wrócił po chwili i powiedział żebym biegła za nim w miare możliwości. Ruszyłam biegiem.
°°°
Po dwugodzinnej wędrówce galopem nie czułam kopyt. A tym bardziej że jeszcze sie Spląt zeżarł coś nie dobrego i był ledwo żywy więc musiałam nieść na grzbiecie nie tylko szczurka. Jednak ku mojej radości i moich kopyt ujrzałam Zarę. Leżała na ziemi. Chyba nie żyła.

< I co Weronku? Może być? Podoba sie? :3 >

Od Nakira do Amber...

Po około pół godzinie marszu dotarliśmy na miejsce. Na początku moi oczom ukazało się zamarznięte jezioro. Wyglądało niesamowicie – lód stworzył na jego powierzchni fantazyjne wzory, które przypominały mi trochę płatki śniegu albo kwiaty. Po prawej stronie jeziora piętrzyło się kilka skał; latem, na tej ogromnej łące, musiały wyglądać jak samotna, skalista góra pośród traw. Teraz w oczy rzucał się jedynie dach wykonany ze świerkowego drewna, wyróżniający się na tle ciemnoszarych głazów. Obejrzałem się za siebie, chcąc odezwać się do Amber, ale klacz była już przede mną, nieco niżej od szczytu wzgórza, na którym stałem. Pestero stanął obok mnie, Jego kopyta ledwo muskały śnieg, zrozumiałem że to mus być jego moc. Śnieg i lód zdawały się doskonale pasować do tego chłodnego ogiera, choć miałem wrażenie że coś ukrywa. Ale kto nie ma tajemnic? Ja też nie powiedziałem im prawdy, chociaż powoli nabierałem zaufania, szczególnie do pogodnej, cichej klaczy. Swoją drogą, ona też zdawała się przemilczać swoją historię…
 W czasie gdy myślałem o swojej sytuacji i dalszych losach w stadzie, Pestero pokłusował w stronę jeziora i rozbił kopytem lód; on i Amber powoli pili wodę. Zostałem sam, tak mi się przynajmniej wydawało dopóki Jill, siedząca przy mojej prawej przedniej nodze, nie odezwała się.
  -  Oboje wiemy, że nie możesz tu zostać. – jej głos po raz pierwszy nie był obojętny. Wiedziałem, czułem jej uczucia, ale mimo to nigdy ich nie okazywała, to nie leżało w jej naturze. Chciałem odpowiedzieć, zaprzeczyć, ale podświadomie wiedziałem że miała rację. Mój dar - lub też przekleństwo - nie był bezpieczny dla innych. W koszmarach mogłem lunatykować, uciekać, krzyczeć… Nie wiedziałem wiele o mojej jedynej mocy, ale jednego byłem pewien: raczej wyklucza posiadanie przyjaciół, stada lub rodziny. Czasem zastanawiałem się, co by było, gdyby tamtego dnia Indigo nie zasnęła w ogrodzie, gdyby ten jeden wielki koszmar - życie łowcy snów - nigdy się nie zaczął. Łowca snów… Nienawidziłem tej nazwy. Jakbym był zmuszony do bycia tym, kim jestem… Tyle że chyba naprawdę nie miałem wyboru.
  -  Wiem, że masz ochotę tu zamieszkać, ale to niemożliwe. - mówiła dalej Jill. W tym momencie coś we mnie pękło.
  -  Ale to jest możliwe! Mogę zamieszkać na odludziu, mogę uważać na sny, mogę nauczyć się szybciej z nich uwalniać! Ty możesz mi pomóc, tylko nigdy we mnie nie wierzyłaś! - cofnęła się o krok, jakby mój wybuch gniewu ją zaskoczył.
  -  Wierzę w ciebie. Tylko próbuję ci pomóc. Chciałam z tobą porozmawiać, pomóc ci pożegnać się z nimi… - powiedziała cicho.
  -  Czy ty decydujesz o moim życiu? – zapytałem, sfrustrowany. – Zostaję tu. Ty możesz iść, jeśli chcesz! – krzyknąłem i skoczyłem w stronę jeziora. Galopowałem w stronę towarzyszy, kiedy usłyszałem jeszcze jej głos.
  -  Nie chcę nigdzie iść, chociaż mogę! – jakimś cudem udawało jej się przekrzyczeć tętent moich kopyt, może to śnieg go tak zgłuszał... - Jesteś moim przyjacielem i nie pozwolę głupim problemom tego zmienić!
  Zignorowałem ją, a ona się więcej nie odezwała. Mimo to z trudem oparłem się pokusie, żeby zawrócić i przeprosić ją.

<Amber? Jakiś pomysł? 500 słów ;)>

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D