czwartek, 3 maja 2018

Od Shaytana do Miiko...

Przez dłuższą chwilę oboje patrzyliśmy sobie w oczy, podczas gdy cichy plusk kilku mniejszych kropel zamieniał się w coraz silniejszy, monotonny szum deszczu uderzającego o baldachim liści, ściekającego z ich czubków, zwilżającego glebę i spływającego po moich bokach, grzywie i ogonie. Z oddali dobiegł nas potężny odgłos grzmotu, jednak na razie nie dołączyła do niego zygzakowata smuga pioruna przecinająca niebo. Właściwie prawie wszystko odbyło się z winy tej oto klaczy: była niczym cierpliwy drapieżnik, starający się nawiązać więź z ofiarą po to tylko, by wraz ze swoją grupą później ją osaczyć.
— Możesz już iść. I nie zawracaj sobie tym więcej głowy. - rzekłem wreszcie zaskakująco spokojnie jak na mnie, i odwróciłem się na kopycie w stronę zakrwawionych ciał, uśmiechając się mimowolnie pod nosem.
— Przepraszam, za wszystko, co cię uraziło... - odparła trochę niechętnie, cicho Miiko.
— Nie masz za co. - odwróciłem głowę z pogodnym wyrazem pyska w jej stronę. Choć w głębi duszy myślimy co innego, nasz język plecie inne bzdury. Cóż za ironia. - Crux! No, chodź tu. - mruknąłem przyjaźnie do zaskoczonego kocura oglądającego całą scenkę. Jednym długim skokiem znalazł się na moim grzbiecie.
— Zaczekaj! - klacz chyba zorientowała się w sytuacji. - Chcę, żebyś jeszcze został. - dodała stanowczo.
— Czasami chcieć to za mało. - jednym, mocnym ruchem skrzydeł odbiłem się od ziemi i po kilku ostrych zakrętach wybrnąłem z lasu na czyste niebo. Trochę dla zabawy, a trochę na wszelki wypadek utworzyłem za sobą iluzję. Skierowałem się na północ.
Byłem już z całą pewnością za granicą. Pomruki burzy zaczynały być coraz bardziej natarczywe, na horyzoncie pojawiło się parę błysków, ale jakoś uparcie, mechanicznie leciałem dalej. Nagle ułamek sekundy po kolejnym grzmocie piorun uderzył niedaleko mnie; ,,odskoczyłem", lecz siła odrzutu pchnęła mnie prosto na ziemię. Przeturlałem się przez niskie, stepowe zarośla, po czym odruchowo spróbowałem wstać. Pojawił się silny, tępy ból w klatce piersiowej, leżałem więc jeszcze dobrą chwilę, zanim ostatecznie stanąłem na nogi. Kocur spadł obok mnie na cztery łapy.
Coś mi tu nie pasowało. Wtedy wśród szarych strug deszczu dostrzegłem zbliżającą się z różnych stron grupkę koni. To było już ponad granice mojej wytrzymałości. Przymknąłem oczy, równocześnie poruszając przednią kończyną w powietrzu, i po chwili po otwartej przestrzeni rozszedł się grzmot, a oślepiająca błyskawica chyba trochę zdezorientowała napastników. Obraz lasu ukształtował się już w mojej głowie, Crux chwycił się kurczowo skrzydła, lecz któryś z napastników dosłownie w ostatniej chwili oplótł moją nogę dziwną, ciemną macką, powalając mnie znowu. Odezwał się poprzedni ból. Później stwór zamierzył się na mój łeb.
...
— ...powiadasz, że nadleciał od strony Clarisse? No to mamy szczęście. - uniosłem powoli powieki. Było to jakieś schronienie wydrążone w skale, suche, o wysokim sklepieniu. Znajdowało się tu wraz ze mną kilka obcych mi koni. Nogi miałem całkowicie skrępowane, pysk również. Zacząłem beznadziejnie szarpać się i wić; nic innego nie przychodziło mi do głowy.
— O, nasz drogi przyjaciel się wybudził. - pewnie długo tu na taką okazję czekali. Siwek, najwyraźniej przywódca zgromadzenia, odwrócił się w moją stronę. - Witamy w naszym plemieniu. Nie trać sił na te bezsensowne podrygi. - milczał przez chwilę. - Przejdźmy od razu do rzeczy. Znaleźli cię moi strażnicy na Trokiewi. Jak się nazywasz? - wpatrywałem się w niego z politowaniem, z głową podpartą na kończynie. - Zdejmijcie ten kaganiec. - dodał, jednak nie uzyskał odpowiedzi. Wtedy najwyraźniej skończyła mu się cierpliwość; wymierzył jeden solidny cios.
— A więc?
— Shindan.
— Brawo. Znasz stado Clarisse? Ach, przepraszam, cóż za idiotyczne pytanie.
— Jeżeli macie jakąś ważną sprawę typu łowienie rybek po deszczu albo zawody w wyrywaniu drzewek z korzeniami, to przejdźmy od razu do szczegółów, a jeśli nie, to miło było poznać, lecz świat wzywa... - wtrąciłem zgryźliwie.
— Zostaniesz na herbatkę. - mruknął siwek, wyraźnie niezadowolony. - Stado to to nasz bezwzględny wróg.
— Stado? Powinno się mówić ,,tereny". - tym razem oberwałem.
— Jeżeli będziesz współpracował, damy ci wolną rękę, a nawet wiele więcej. Jeżeli zaś nie...cóż. - uśmiechnął się, a reszta zawtórowała mu gromkim śmiechem. Milczałem długo, nie spuszczając z niego wzroku.
— Zgoda. - odparłem obojętnym tonem. Jasne, że pomogę. Co najwyżej wpędzić całe to towarzystwo do grobu. Nie mogłem się już doczekać chrupotu ich kości, okazji, by te padalce zgnieść i wrzucić do ich własnej jamy. Jeżeli zwyciężą Clarisse, nie będzie wesoło.

<Miiko? XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D