czwartek, 10 listopada 2016

Od Salvadora i Daimond...

Daimond

3.Ratuję klacz i pieska.
Był wczesny ranek, gdy się zebraliśmy. Zamocowałam na grzbiecie Salvadora coś w rodzaju siodła. Na zadzie zamocowałam, torby pełne mięsa. Po pracy poszłam się napić nie za czystą wodą. Ale zawsze coś. Po chwili Salvador się przyłączył. Wziął pierwszy łyk i zrobił kwaśną minę. Z niesmakiem wziął kolejny łyk i szybko przełknął, po czym oznajmił.
- Czas wyruszać - powiedział.
Przestałam pić i wskoczyłam na grzbiet sleipnira i ruszyliśmy galopem 2 razy szybszym niż przeciętny koń. Było potwornie strasznie trzęsło, i było lodowato, jak na Antarktydzie. 
Salvador rozproszył się, i prawie się rozwaliliśmy. Z tego powodu musiałam wbić mu delikatnie pazurka z kłąb. I w porę wyminął. 
- UWAGA! - wrzasnął i przeskoczył zwalonym pień, a potem gwałtownie się zatrzymał. 
To było straszne. Kurczowo uczepiłam się jego grzywy, a gry się zatrzymaliśmy mocno grzmotnęłam o siodło. 
- Ci! - szepnął do mnie. - Tam coś jest. Zatrzymamy się tutaj. Ściągniesz za mnie te bagaże?
- Jasne! - i zabrałam się do ściągania tego wszystkiego. 
Zapadała noc. Już trzeba iść spać. Daimond zamykały się oczy i po chwili pogrązyła się we śnie. Spała jedynie kilka minut gdy poczuła pysk Salvadora. Trącał ją próbując zbudzić.
- Daimond wstawaj! - trącił mnie jeszcze raz.
Otwarłam zaspane oczy.
- Co jest? - zapytałam na wpół przytomna. - Miałam taki piękny sen...
Chwycił mnie delikatnie za kark i wrzucił sobie na grzbiet. Następnie w dwóch susach, wyskoczył zza krzaka. To była jakaś klacz i piesek. Właśnie gryzł po szyjach kolejno 5 hien. Ruszył do walki pełnym cwałem. Postanowiłam skoczyć i spadłam na jednego ze stworów. Siła uderzenia była ogromna! Hiena z dzikim piskiem, oddaliła się. Postanowiłam pomóc teraz temu psu. Pogryzłam je najlepiej jak potrafiłam, a zaraz potem poczęstowałam serią drapnięć. Salvador zaszarżował na 3 hieny zupełnie zdające sobie sprawy z zagrożenia. Wgniótł je w ziemię. Inne z przerażeniem na to patrzyły i zaczęły uciekać na wszystkie strony. Wtedy podbiegł do klaczy i ściągnąłem jej z kłębu hienę wielkości lwa! Rzucił nim za krzaki i zaszarżował na kolejne hieny. W tym czasie Daimond razem z Hope'em, bo tak się nazywał psiak, którego przed chwilą poznała rozprawili się z jeszcze 3 hienami. Po chwili i klacz włączyła się do walki. Gryzła, kopała i wierzgała jak opętana! Po chwili było po wszystkim...

Salvador

3. Ratuję klacz i pieska
Był wczesny ranek, gdy się zebraliśmy. Daimond na grzbiecie zamocowała mi coś w rodzaju siodła. Było lekkie jak piórko. Potem było gorzej. Na zadzie miałem jakieś torby pełne mięsa. Był ciężkie i śmierdzące. Likaonka piła niezbyt czystą wodę. Postanowiłem się przyłączyć. Wziąłem pierwszy łyk i uznałem, że nic gorszego nigdy w życiu nie piłem. Wzdrygnąłem się z obrzydzenia, i wziąłem kolejny łyk, a następnie szybko go połknąłem. 
- Czas wyruszać - powiedziałem i troszkę się zniżyłem. 
Daimond wskoczyła na mój grzbiet i ruszyliśmy galopem 2 razy szybszym niż przeciętny koń. 
Kochałem biegać. Ten wiatr! Czułem się niesamowicie! Jeszcze świst! Wszystko naraz! Moje cudne przemyślenia, pozwoliły mi się rozproszyć i o mało, nie rozwaliłem nas o drzewo! Na szczęście mam Daimond i w porę drapnęła mnie w miarę delikatnie pazurem, sprawiając ból, dzieki któremu się otrząsnąłem. I w porę wyminąłem. Teraz trzeba się bardziej skupić, pomyślałem. 
- UWAGA! - wrzasnąłem i przeskoczyłem zwalonym pień, a potem gwałtownie się zatrzymałem. 
- Ci! - szepnąłem do likaona. - Tam coś jest. Zatrzymamy się tutaj. Ściągniesz za mnie te bagaże?
- Jasne! - i zabrała się do rozpinania miliona paseczków. 
Zapadała noc. Już trzeba iść spać. Daimond już dawno spała, a ja miałem problem z zaśnięciem. Ale, w końcu się udało...Już zamykałem oczy by pogrążyć się w uspokajającym śnie gdy usłyszałem rżenie. Piękne rżenie. Nie takie gruba jak moje, też tak bym chciał umieć. Ale coś mnie niepokoiło. W tym rżeniu było przerażenie! 
- Daimond wstawaj! - trąciłem ją. 
Otwarła zaspane oczy.
- Co jest? - zapytała na wpół przytomna. - Miałam taki piękny sen...
Chwyciłem ją delikatnie za kark i wrzuciłem na grzbiet. Następnie w dwóch susach, wyskoczyłem zza krzaka. To była jakaś klacz i piesek. Ale jaki waleczny! Właśnie gryzł po szyjach kolejno 5 hien. Ruszyłem do walki pełnym cwałem. Daimond zeskoczyła z mojego grzbietu i spadła na jednego ze stworów. Siła uderzenia była ogromna! Kojot z dzikim piskiem, oddalił się. Daimond pomagała teraz psu. A ja szarżowałem na 3 hieny zupełnie nie zdające sobie sprawy z zagrożenia. Wgniotłem je w ziemię. Inne z przerażeniem na to patrzyły i zaczęły uciekać na wszystkie strony. Wtedy podbiegłem do klaczy i ściągnąłem jej z kłębu hienę wielkości lwa! Rzuciłem nim za krzaki i zaszarżowałem na kolejne dwa. Po chwili i klacz włączyła się do walki. Gryzła, kopała i wierzgała jak opętana! Po chwili było po wszystkim...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D