czwartek, 10 listopada 2016

Od Salvadora i Daimond...

Daimond

1. W drodze do domu...
Wielkie jastrząb rzucił się na małego likaona. Próbowała uciec, ale było już za późno...Drapieżnik mocno rozorał pazurami jej grzbiet. Przeszł ją przenikliwy ból...Chciała uciekać, ale nie mogła, oczy jej się zamykały...Z chęcią odpłynęła w niespokojny sen. 
Gdy usłyszała kroki wystraszyła się, coś czarnego zaszurało i mignęło jej przed oczami, potem zobaczyła lwa, a tak właściwie lwicę, ciągle narzekała na robactwo w jungli. Minęli ją. Postanowiła znów się zdrzemnąć. Już, już zamykała oczy gdy usłyszał tętent kopyt - ośmiu kopyt. Przestraszona, zaczęła się czołgać, ale właśnie zza krzaka wyjrzał ogromny koński łeb. Podszedł do mnie z wyrazem zaciekawienia na pysku. Powąchał mnie, a następnie dokładnie obejrzał. Ja też zmęczonym wzrokiem się mu przyjrzałam. Miał 8 granatowo, czarnych nóg, długą grzywę, i długi ogon. Nagle podniósł, jeden z większych liści, obejrzał go i opatrzył ranę. Chciałam powiedzieć: Pomocy i dziękuję, jednocześnie! Ale koń wyczytał to pierwsze i usztywnił mi bok na tyle, na ile umiał. Potem była noc. W nocy czułam jak wszystko się goi. Naturalnie wiedziałam, dlaczego. Zanim matka zostawiła mnie samą, powiedziała mi, żebym została czyimś daimonem. I jak już to się stanie(o ile będę w wtedy ranna), rany wyleczą się i poczuję jakby nic mi niebyło. Wszystko się zgadzało. Czas wstawać. Z ociąganiem podniosłam się czekając na ból, ale nic takiego się nie wydarzyło! Byłam zdrowa!
- Błe! - wrzasnął koń.
Teraz musiałam się odezwać:
- Dzięki, że mi pomogłeś. Jestem Daimond. Jestem twoją dłużniczką. Chciałbyś, abym została twoim daimonem?
- Tak, będę zachwycony! - powiedział zachwycony i pogłaskał zwierzę po zdrowym grzbiecie? Coś mu się chyba nie zgadzało, ale mniejsza z tym, chyba wolał nie pytać...

Salvador

W drodze do domu...
1. W drodze do domu...
Jungla była gęsta. Zbyt gęsta. Salvador wyjrzał zza krzaka, wielkości małego drzewka. Coś go niepokoiło. To powietrze, tak coś znacznie było nie tak. Było rzadsze i takie dziwne, pełne rozpaczy. Postanowił iść przed siebie jak najdalej, byle z dala od tamtej polany. Tam rozegrała się ostatnia bitwa. Tam gdzie poległ jego ojciec. Musiał uciekać, nie chciał patrzeć na miejsce straty...więc ruszył pędem... Postanowił gnać z wiatrem. Nagle z jego smutnych wspomnień wyrwał go przerażający pisk! Czegoś gorszego nigdy nie słyszał. Ostrożnie wystawił łeb. Był to jakiś dziwny zwierz. Miał cztery łapy, zaokrąglone uszy i drobny nos z dużymi wąskami. Jego sierść była, jasna, beżowa, ale oprócz tego miał niewielkie łatki na całym ciele w kolorach czarny, biały, karmelowy, brązowy...i o nie miał ogromną ranę! Podniosłem najbliższy liść i próbowałem zatamować krew. Już było znacznie lepiej! Teraz trzeba to usztywnić...i już ! Teraz miałem czas przyjrzeć mu się bliżej, miał olśniewające, jak szafir oczy! Ale te oczy mówiły jedno: - Pomocy! 
Przenocowałem w tym miejscu. Następnego dnia, obudziłem się cały w muchach i innych świństwach! 
- Błe! - wrzasnąłem i zacząłem skakać i ocierać się o drzewa.
Teraz zwierz odezwał się:
- Dzięki, że mi pomogłeś. Jestem Daimond. Jestem twoją dłużniczką. Chciałbyś, abym została twoim daimonem?
- Tak, będę zachwycony! - pogłaskałem zwierzę po zdrowym...zdrowym grzbiecie? Przecież niedawno była tu rana? No cóż może, dlatego, że jest moim daimonem... - pomyślałem, by nie drążyć temetu...









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D