czwartek, 10 listopada 2016

Od Stelli...

Stella mieszkała na pustyni. Nie było tu innych koni. Była sama, nie licząc małego Hope. Sama straciła pamięć po upadku ze skały. Dopiero, co skończyła dwa lata. Za kilka dni miała przenieść się na miesiąc do stada Clarisse. Ale nie była pewna przeprowadzki. Co będzie z Hope, jej przyjacielem? Czy pożuci spokojne i puste miejsce na zatłoczone i głośne doliny dla niej? Smuciło ją to. Rana na kostce jakby znów zaczęła uciążliwie piec. Właśnie uciekała przed lwem i obtarła sobie lewą kostkę o zwalony pień drzewa. Zabolało, jak uderzenie biczem. Upadła. Już myślała, że lew ją zabije, gdy nagle z krzaków wyskoczył dziki pies dingo, Hope. Wystawił pazury i zadrapał lwu oko. Lew zaczął wierzgać się z bólu. Ryknął ze złości, i ugryzł w kark wybawiciela Stelli. Hope zaskamlał. Stella nie mogła znieść widoku śmierci swego wybawiciela. Ostatkiem energii wstała i najmocniej jak mogła uderzyła lwa w bok. Zwierzę osunęło się na ziemię martwe. Klacz doczołgała się do Hope.
- Kim jesteś, mój wybawicielu? – Spytała.
- Jestem Hope – Powiedział i spojrzał na rozprutą skórę na karku – Czy mogę być twoim daimonem?
Stella zgodziła się. Naostrzyła patyk i nicią z pajęczyny zaczęła zszywać ranę.
- Co z twoją kostką? – Spytał.
- Nic – powiedziała – Zagoi się.
Lecz rana nigdy się nie zabliźniła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D