sobota, 14 kwietnia 2018

Od Shaytana do kogoś...

Zacząłem przedzierać się przez coraz bardziej zbitą i gęstszą warstwę roślinności składającej się głównie z ogromnych, pierzastych paproci, uginającego się, wilgotnego mchu porastającego również brunatne pnie drzew, prawie nagich krzaków z zielonymi punkcikami pączków i kęp pierwszej świeżej, wiosennej trawy. Jednak najbardziej widocznymi kolonizatorami tych okolic były kwiaty: ich śnieżnobiałe, niebieskie, fioletowe i żółte korony zamieniały monotonne dno lasu w kolorowy dywan. W powietrzu unosił się ciężki, miodowy zapach. Parsknąłem z wściekłością po raz kolejny, gdy ciernie jeżyn drasnęły moją skórę, a taki draśnięć zrobiło się sporo. Od jakiegoś czasu wędrówka zaczęła mnie męczyć; przydałoby się znaleźć cokolwiek, jakiś punkt odniesienia, którego w życiu nie miałem. Wtem zauważyłem przerzedzenie, zapewne prowadzące na sporą, wznoszącą się polanę. Przyspieszyłem nieco, lecz w pewnym momencie cofnąłem się bezszelestnie, przyciskając skrzydła do boków. Teren zajęty był przez grupę koni, około pięciu. Reszta zapewne schowała się głębiej za horyzontem. Po chwili uśmiechnąłem się do siebie, przypatrując się spokojnemu krajobrazowi popołudnia. Taki piękny. Wręcz idylliczny.

Opuściłem powieki i skupiłem się na zadaniu. W mojej głowie przewijało się mnóstwo obrazów, a po moim ciele rozeszło się charakterystyczne mrowienie, ale natychmiast ustąpiło. Otworzyłem oczy. Wszystko trwało ledwie sekundę, może dwie. Obok mnie pojawił się ogromny drapieżnik; potężny lew o masywnym łbie otoczonym falującą, kruczoczarną kryzą kontrastującą z masywnym, złotym ciałem. Ogromne pazury były ostre niczym żyletki, zwierzę szczerzyło przerażające kły, a w źrenicach widać było tylko wściekłość. Jego wielkość była ukryta wśród leśnych ostępów, ale czas działać, zanim ktoś to odkryje przedwcześnie. Wzmocniłem iluzję. W tym momencie zwierzę wykonało potężny skok, dodatkowo z ogłuszającym rykiem. Ktoś stanął dęba, słychać było prawdziwe rżenie pełne strachu, tętent kopyt. Gdy stworzenie zamachnęło się łapą, nikogo jednak nie trafiając, wzbiłem się błyskawicznie w niebo, korzystając z prześwitu. Z góry widowisko było jeszcze wspanialsze. Wyrzuty sumienia? Bo chciałem się z nimi pobawić? Przewróciłem oczami, machając powoli skrzydłami. Przyspieszyłem, by nikt mnie nie zauważył, i wylądowałem po drugiej stronie łąki. Udało się. Szykowałem się już do chwilowego odejścia, gdy ktoś na mnie wpadł.

<Ktosiek?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D