niedziela, 26 listopada 2017

Od Kosariusa do Arkadii

Kiedy jako tako udało nam się oprzytomnieć, razem postanowiliśmy pogrzebać Salvadora. Taki był przecież nasz obowiązek. Po skończonej pracy legliśmy zmęczeni na piasku. Myśli nasze były czarne i czasem dopadało nas zwątpienie, lecz szybko przeganiane przez myśl o stadzie. Po godzinie Stella podniosła się chybotliwie na nogi i rzuciła:
-Musimy ruszać.
-Zwariowałaś?! Twoje zdrowie na to nie pozwala.- zaprotestował Hope, a dotąd siedząca w ciszy Daimond przyznała mu rację.
-To prawda, jesteście jeszcze słabe, a nie wiadomo nawet, gdzie ten las leży.- Kastoro również podniosła się na łapy.
-Mogę iść, choćby zaraz.-warknęła cicho, ogonem odganiając upartą muchę. Teraz ja się sprzeciwiłem i wszyscy po kolei próbowali, ale z mizernym skutkiem. Obie były niezwykle uparte i nie zamierzały zmieniać zdania. Ostateczny argument, którego użyła klacz w końcu nas przekonał.
-Ten głos powiedział mi, że w nocy jest niebezpiecznie. To z pewnością jakiś znak, więc lepiej nie zostawać tu dłużej tylko zbierać się, aby dotrzeć na miejsce przed zachodem słońca.- zgodziliśmy się i ruszyliśmy.

***

Przedzieraliśmy się przez las, mając kopyta (i łapy) całe w błocie. Powoli zaczynało mnie to męczyć, zresztą nie tylko mnie. Szczerze, to wszyscy mieli tego po dziurki w nosie. Szliśmy i szliśmy aż nareszcie ujrzeliśmy małe światełko w zapadającym mroku. Od razu polepszyły nam się humory, sprawiając, że przyspieszyliśmy kroku.

<Arkadia? Tak wiem, arcysłaaabe>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

REMONT!

TAK, WIEM, wygląda to tragicznie, ale to tylko remont:D