Myślałam o przyjaciołach, o Salvadorze... Właśnie, Salvador. Moje myśli krążą wokół niego jak huragan. Przez chwilę zapominam o bólu i zastanawiam się, czy jest cały, czy innym udało się ujść z życiem... Przez chwilę wszystko odeszło. Leżałam na ziemi, trzęsłam się cała. Otworzyłam oczy. Zobaczyłam piękny dom, i las. Na zielonej polanie stał dom, opleciony przez wielkie korzenie. Umarłam, czy tak? - zastanawiam się. Nagle usłyszałam głos.
- W nocy jest niebezpiecznie. Gdy pożegnacie swojego przyjaciela udajcie się do Tajemniczego Lasu. Odnajdźcie ten dom. Tam będziecie bezpieczni.
Po tym słowie wszystko powróciło; ból, lęk o przyjaciół i pragnienie śmierci, i to ze zdwojoną mocą, jak fala tsunami. Nie wytrzymałam. Z moich oczu ciekły łzy, płakałam. Usłyszałam głos.
- Trzymaj się, Stella! - głos był znajomy.
Nagle wróciła mi świadomość. Otworzyłam oczy. Zobaczyłam nad sobą rozmazaną twarz karego pegaza i psa dingo. Hope i Kosarius. Przeżyli. Po woli wracała mi pamięć.
- Żyjesz! - pisnął Hope.
- Odpoczywaj. - oznajmił Kosarius - Daimond udało się spowolnić działanie jadu, ale na jakiejś dwadzieścia cztery godziny... - Jego głos brzmiał matowo, bez kolorów, ani emocji. Coś było nie tak.
Powiedzieli mi co się stało. Jak Salvador zginął... Nie, nie, NIE! Czemu?! Opowiedziałam chłopakom o tajemniczym głosie, który zatrzymał mi ból, o chatce, o lesie. Powiedzieli mi bez emocji, że możemy tam się wybrać.
.Staliśmy dookoła Salvadora. Ja i Kastoro klęczeliśmy, bo nie mogliśmy ustać. Daimond przemyła zmarłemu rany. Staliśmy w ciszy przez chwilę, płakaliśmy, płakaliśmy, płakaliśmy.
<Kosarius? Teraz, w tym lesie spotkamy Arkadie, ok? Dołączyła się do weny >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz